Anastazja ma dwadzieścia kilka lat. Do 24 lutego miała wszystko – mieszkanie, firmę, samochód. Wybuch wojny podzielił jej życie na etapy “przed” i “w trakcie”.
Irpień, w którym żyła, z bajecznego miasta z parkami i nowoczesnymi osiedlami, zamienił się w pole walki.
– Wraz z sąsiadami i krewnymi oraz zwierzętami uciekliśmy szóstego marca, po 11 dniach bombardowań. Gdy miasto pozbawiono wody, gazu, prądu i łączności, wiedzieliśmy, że musimy zniknąć – opowiada w rozmowie z Interią.
Pięcioma samochodami, przy dźwiękach wybuchów, próbowali opuścić Irpień.
– Natknęliśmy się na punkt kontrolny rosyjskich wojsk. Wokół ostrzelane samochody cywilów i ich ciała – zarówno w środku, jak i na ulicach. Do tej pory telepię się, jak o tym myślę. Niektórzy z nich wyglądali jak unieruchomieni. Zabito ich chwilę przed naszym przyjazdem. To mogliśmy być my. Mieliśmy szczęście.
Anastazja wspomina konfrontację z żołnierzem z kraju-agresora.
– Podszedł do nas, oczywiście uzbrojony. Na mundurze przypięty medal św. Jerzego (rosyjskie odznaczenie wojskowe za czyny męstwa i odwagi w czasach wojny lub pokoju – red.). Natychmiast kazał oddać telefony. Nikt nie protestował. To, co widzieliśmy dookoła – morze zamordowanych cywilów – uświadomiło nam, że okupanci są bezwzględni i mogą otworzyć ogień w każdym momencie.
Kolejne trzy kilometry drogi były dla kobiety wiecznością. Wciąż słyszała wystrzały i wybuchy. Płakała i modliła się, by przeżyć.
– W jednym z aut dostrzegłam ciała młodych chłopaków. Zabito ich chwilę wcześniej. Rosjanie strzelają do naszych z wyjątkową radością. W punkcie kontrolnym – przy okazji konfrontacji – patrzyłam na ich twarze i widziałam tę satysfakcję. Zachowywali się bezczelnie, pewnie. Czuli, że są bezkarni.
Osiedle Stoyanka, przez które przed wojną Anastazja często odwiedzała, zamieniło się w cmentarz cywilów i spalonych aut.
– Rosjanie nie przejmują się ludzkim życiem. To straszne, biorąc pod uwagę, że praktycznie każdy w ich kraju ma znajomego lub rodzinę w Ukrainie.
Obecnie moja rozmówczyni przebywa w obwodzie iwanofrankiwskim, u krewnych. Dotarła tam po dwóch dniach podróży. Jej mąż został. Walczy w obronie terytorialnej Irpienia.
– Przeżyłam bombardowania, naloty. Widziałam rosyjskie czołgi niszczące moje miasto. Oni są bezlitośni. W Irpieniu nie ma ani jednej bazy wojskowej, jedynie budynki mieszkalne i ludność cywilna.
Niespełna trzy tygodnie wojny zmieniły Anastazję o 180 stopni.
– Nie wiem jeszcze, jak odbije się to na mojej psychice, ale jestem przepełniona lękiem. Nie słucham muzyki, boję się dźwięku pralki. Czekam na męża. Drżę za każdym razem, gdy jego telefon milczy. Niemal zaczynam się dusić, to przerażające. Marzę, by nastąpił koniec wojny i nie ginęło więcej cywilów – podkreśla.
Irpień to – oprócz Sum, Charkowa, Mariupola, Żytomierza czy Mikołajowa – jedno z najbardziej ostrzeliwanych miast w Ukrainie, w których giną również cywile.
W poniedziałek tamtejsza Prokuratura Generalna podała, że w wyniku rosyjskiej inwazji zginęło co najmniej 90 dzieci. Ponad 100 odniosło obrażenia. Najwięcej ofiar mieszkało w obwodach kijowskim, charkowskim, donieckim, czernihowskim, sumskim, chersońskim, mikołajowskim i żytomierskim.