imalopolska

najnowsze wiadomości

Ciekawostki

“Przegląd”. Jagoda Ratajczak: Biegłość w języku obcym jest przereklamowana

000A235LQJGQCIKD-C411.jpg


– Najważniejsze to być skutecznym w innym języku. Nie musimy mówić doskonale, żeby mówić – wskazuje w rozmowie z “Przeglądem” Jagoda Ratajczak, filolożka, tłumaczka przysięgła i konferencyjna, autorka książki “Języczni. Co język robi naszej głowie”.

Jagoda Ratajczak to członkini Polskiego Towarzystwa Tłumaczy Przysięgłych i Specjalistycznych TEPIS oraz Związku Zawodowego Tłumaczy Przysięgłych. Absolwentka Wydziału Anglistyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Jako sferę badań i działań obrała psycholingwistykę, naukę o dwujęzyczności i przyswajaniu języka.

Katarzyna Niedurny, “Przegląd”: Niedawno ukazała się twoja książka “Języczni. Co język robi naszej głowie” (Wydawnictwo Karakter) poświęcona nauce języków obcych i zjawisku dwujęzyczności. Co to właściwie znaczy znać język obcy? 

Jagoda Ratajczak: – Odpowiedź dla każdego będzie brzmiała inaczej. Dla niektórych będzie to absolutna biegłość, dla innych zdolność wypowiedzenia kilku zdań. Moim zdaniem znać język to komunikować się na miarę własnych potrzeb i dostrzegać zjawiska i procesy w języku jako takim. 

Co zmienia w nas nauka języków obcych? 

– Po pierwsze, dwujęzyczność otwiera przed nami świat innych kultur i inne punkty widzenia. Po drugie, oswajanie się z drugim językiem wzbudza w nas refleksje dotyczące języka ojczystego, ponieważ siłą rzeczy dokonujemy między nimi porównań, także na płaszczyźnie ekspresji. Zaczynamy się zastanawiać, w jaki sposób mówimy, dostrzegamy, że język ma funkcję nie tylko komunikacyjną. Nauka drugiego języka pozwala dostrzec, że w wymiarze poznawczym język rzeczywiście na nas wpływa. 

– Istnieje teoria językoznawcy Benjamina Whorfa, że język kształtuje rzeczywistość i determinuje to, w jaki sposób ją postrzegamy. To bardzo dyskusyjne, bo oznaczałoby, że jako Polacy mamy podobny sposób patrzenia na świat tylko dlatego, że władamy tym samym językiem, a tak nie jest. Oraz że, skoro mamy wykształcony przez określony język sposób postrzegania, nie jest w stanie wpłynąć na niego nic, czego o świecie uczy nas następny język. To również nie jest prawda. Na szczęście! I to kolejny powód, by uznać naukę nowego języka za wartość. 

Piszesz m.in. o ludziach, którzy w drugim języku zachowywali się inaczej niż w pierwszym. Podajesz przykład dziewczyny z Portugalii potrafiącej w swoim drugim języku soczyście przeklinać i wyrażać się o wiele swobodniej niż w pierwszym. 

– W tym przypadku było to związane z wychowaniem. Jej rodzina chciała, by była ułożoną dziewczyną, co nierozerwalnie kojarzyło się jej z okresem życia i otoczeniem, w których korzystała tylko z języka pierwszego. Język drugi jest zaś językiem jej dorosłości, rozmów z przyjaciółmi – w nim wyraża cechy osobowości, którym daje dojść do głosu w innym otoczeniu, językowym i kulturowym. 

– O języku drugim mówi się często jako o tzw. języku oderwania, czyli takim, który daje nam dystans do tego, co przeżywamy. Widać to w badaniach, w których językoznawcy starają się dowieść, jak dużą terapeutyczną wartość ma mówienie w języku drugim właśnie w trakcie terapii. Drugi język pozwala się oddalić i spojrzeć z dystansu na swoje emocje. Działa jak filtr. Język pierwszy jest bardzo silnie nacechowany emocjonalnie, bo poznawaliśmy go na najwcześniejszych etapach naszego rozwoju. 

To dlatego piszesz, że w nauce języka obcego najbardziej pomagają przeżywane w nim emocje?

– W im większej liczbie kontekstów emocjonalnych się znajdziemy, tym większe prawdopodobieństwo, że językiem drugim będziemy się posługiwać swobodnie. A emocji uczymy się przecież z życia, nie z podręczników, gdzie dialogi są sztampowe. Dotyczą nierealnych sytuacji, np. grupa nastolatków spotyka się na imprezie i zaczyna dyskutować o sortowaniu śmieci. Stąd pytanie, czy lepiej, by w takich rozmowach pojawiały się wyrażenia slangowe lub mówiące o bardzo silnych przeżyciach. Pozostawiam tę kwestię otwartą, ale przypuszczam, że nie tylko lepiej byśmy się bawili, lecz także poczuli dzięki naturalności języka.

Z podręcznika też trudno się nauczyć poczucia humoru. Koleżanka tłumaczka opowiadała, jak w spotkaniu biznesowym między dwiema stronami uczestniczył tłumacz, który tłumaczył z języka japońskiego na rosyjski, i ona, przekładająca to na polski. Nagle padł żart, w którego zawiłości tłumacze zaczęli się zagłębiać, aż ustalili, że po prostu przekażą drugiej stronie polecenie: teraz zacznijcie się śmiać. 

– To sprawdzona sztuczka, której stosowanie również mi zalecano w pracy zawodowej, bo jeśli żart jest oparty na grze słownej, trzeba go wymyślić od nowa, a to stresujące i mało realne, gdy pracujemy pod presją czasu. I nawet jeśli żart sprawnie przetłumaczymy, a jest mocno osadzony w jakimś kontekście kulturowym, to żeby szczerze się roześmiać, trzeba mieć kompetencję społeczno-kulturową. 

– Pod tym mądrym terminem kryje się wprawa w rozpoznaniu tego, co jest kulturowo właściwe, co ludzi posługujących się danym językiem bawi, świadomość prawdziwego znaczenia znaków i sytuacji. Niestety, kompetencja społeczno-kulturowa nie jest gwiazdą w tym towarzystwie, gwiazdą jest szeroko rozumiana biegłość, o której wszyscy marzymy. Musimy jednak pamiętać, że ona nie daje nam wszystkiego. 

Kompetencji, o której mówisz, najtrudniej nauczyć się w czasie zajęć. 

– Tego możemy się nauczyć, tylko spotykając z ludźmi, obcując z popkulturą, czytając książki, wchłaniając wszystko, co w tym języku powstało. Tyle że nie należy oczekiwać natychmiastowego sukcesu. To nie tak, że obejrzę pięć filmów i przeczytam dwie książki i już wszystko wiem. Trzeba dać sobie czas, aby rzeczywiście w tej kulturze się zanurzyć. 

Pamiętasz, jak u ciebie wyglądał taki moment zanurzenia? 

– Od dziecka bardzo się interesowałam językiem angielskim, ale pierwszy raz pojechałam do Wielkiej Brytanii dopiero w wieku 21 lat, byłam wtedy na trzecim roku studiów i uważałam się za wielką filolożkę. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że sobie poradzę, bo byłam nakarmiona teorią i przyswoiłam wszystkie informacje na temat tego, czym się różni samogłoska krótka od długiej. Przychodziłam do sklepu po pomidory, mówiąc do ludzi językiem Hiacynty Bukiet z serialu “Co ludzie powiedzą?”. 

– Największą lekcją, którą dała mi angielska ulica, było wyluzowanie się i próby naśladowania ludzi mówiących prostym językiem. Przekonałam się też wtedy, że czasem o prawdziwej biegłości świadczy to, że potrafimy odłożyć na bok trudne formy, których z takim wysiłkiem się uczyliśmy. 

Według obiegowej opinii, jeśli uczymy się kilku języków, to z każdym kolejnym łatwiej nam je przyswajać. 

– Zależy to od kilku czynników. Przede wszystkim od tego, jaki jest nasz język pierwszy i drugi. Moim językiem pierwszym jest polski, drugim angielski, a trzecim niemiecki, więc język drugi i trzeci są do siebie podobne. To faktycznie pomaga, najczęściej w nauce słownictwa. Chociaż czasami jest wręcz przeciwnie, bo jeśli języki są do siebie zbyt podobne, mogą zacząć nam się mylić, przynajmniej na początku nauki. 

– Często dochodzi wtedy do tzw. transferu, czyli przeszczepiania pewnych struktur językowych z języka, który opanowaliśmy wcześniej, do kolejnego. Kiedy zaś uczymy się języka kompletnie nowego, kiedy, powiedzmy, po angielskim nachodzi nas ochota na portugalski, może nam być trudno ze względu na brak podobieństw. Z drugiej strony fakt, że to język zupełnie inny, może być wyzwalający. 

Również moim drugim językiem jest angielski, a trzecim niemiecki. Zauważyłam, że mój mózg nie potrafi zrobić jednej rzeczy – oglądania angielskiego filmu z niemieckimi napisami lub niemieckiego z angielskimi. Wtedy nie rozumiem żadnego z nich.

– To pokazuje, jak trudnym procesem jest przełączanie się między językami. Weźmy eksperyment, który przeprowadzimy w warunkach domowych. Możemy coś wygłosić, przełączając się w połowie każdego zdania z jednego języka na drugi. Bardzo trudno zrobić to płynnie, czujemy wtedy, jak w mózgu dosłownie skrzypią nam wszystkie zawiasy. 

– W książce wspominam, co pisze na ten temat niderlandzki językoznawca Cornelis Kees de Bot – próba kontrolowania wszystkich języków “zmagazynowanych” w naszym umyśle jest jak przytrzymywanie pod wodą kilku piłeczek pingpongowych. W pewnym momencie któraś siłą rzeczy wypłynie. Nie jesteśmy w stanie tego całkowicie kontrolować. 

Czyli raz nauczony język będzie w nas zawsze obecny? 

– Wiele wskazuje na to, że tak. Choćby znikomy kontakt z językiem już wpływa na reorganizację naszego leksykonu mentalnego i pozwala danemu językowi na wejście w interakcję z pozostałymi językami.

Jeśli nauczę się dobrze jakiegoś języka, a później przez kilka lat go nie używam, to czy istnieje ryzyko, że całkowicie go zapomnę? 

– O rzeczywistym zapomnieniu języka możemy mówić tylko w jednym przypadku – tzw. atrycji będącej następstwem schorzeń neurologicznych bądź urazu. Kiedy słyszymy znajomego, który po roku mieszkania w Anglii twierdzi, że już w ogóle nie pamięta ojczystego języka, nie możemy mu wierzyć. Podobnie gdy chodzi o kolejne języki – nasze zasoby nie ulegają całkowitej degradacji. Ale brak kontaktu z danym językiem na pewno powoduje, że zapisuje się on gdzieś w głębszych zakamarkach umysłu, z których jednak dzięki powtórkom możemy go wydobyć. 

Kolejna obiegowa opinia: nauka języków dla osób starszych jest trudna. 

– W książce piszę o tym, że nie jesteśmy w stanie wyciągnąć w tej kwestii jednoznacznych wniosków. Niektórzy badacze uważają, że tzw. okresy krytyczne, o których mówi hipoteza wieku krytycznego – a więc konkretne ramy czasowe, w obrębie których zachowujemy umiejętność przyswojenia elementów języka w takim stopniu jak rodzimi użytkownicy – dotyczą jedynie fonetyki i gramatyki. Ma za tym stać zmniejszająca się z wiekiem neuroplastyczność, zwana inaczej plastycznością mózgu. Ale to wyłącznie hipoteza. 

– Nie ma żadnych ograniczeń czasowych, jeśli chodzi o przyswajanie wiedzy pamięciowo, np. naukę słownictwa. Rezerwa poznawcza jest czymś indywidualnym, jej zwiększaniu służy stymulacja intelektualna, której nie powinniśmy sobie odmawiać tylko dlatego, że krążą pesymistyczne teorie, jak to z wiekiem nasza efektywność spada. 

Czy istnieje coś takiego jak zdolność albo niezdolność do nauki języków obcych? 

– Są badania, które mówią, że zdolność do nauki drugiego języka jest najczęściej skorelowana z umiejętnościami językowymi w języku ojczystym; inne, że jest skorelowana z ekstrawertyzmem lub introwertyzmem. W tym drugim przypadku możemy powiedzieć, że są to ryzykowne twierdzenia, bo bardzo trudno opracować jednoznaczną definicję jednego i drugiego, a wreszcie opracować odpowiednią metodologię. 

– Choć kuszące jest założenie, że osoba o silniejszej potrzebie ekspresji będzie osiągać lepsze rezultaty… bo będzie miała większą potrzebę ich osiągnięcia, będzie bardziej zmotywowana. Myślę jednak, że w tych obawach znowu chodzi o mityczną biegłość. A moim zdaniem jest ona przereklamowana. Najważniejsze to być w języku skutecznym. Nie musimy mówić doskonale, żeby mówić.

Masz jakieś rady i wskazówki dla uczących się języków obcych? 

– Mogę poradzić jedno: pielęgnujmy w sobie ciekawość świata. Wyobraź sobie, że rozmawiasz z kimś po polsku i pytasz go, co ciekawego ostatnio przeczytał, jaki film obejrzał, co go zachwyciło, zdziwiło, co przeżył, a ta osoba odpowiada: nie wiem. Teraz, w czasie pandemii, możliwość poznawania świata osobiście mamy mocno ograniczoną, ale przecież wokół nas wciąż jest wiele rzeczy, które karmią nasz umysł. Warto po nie sięgać i z nich korzystać. Bo jeśli nie mamy nic ciekawego do powiedzenia w języku pierwszym, to po co nam ten drugi?


Source link

Leave a Comment