imalopolska

najnowsze wiadomości

Polska

Powstanie Warszawskie. Henryk Pająk

Strona główna &gt Polska &gt Powstanie Warszawskie. Henryk Pająk Powstanie Warszawskie. Henryk Pająk a303 Polska 1

Fragment książki Henryka Pająka pt: „Dwa wieki polskiej Golgoty”. Dla powstańców szacunek za podjęcie nierównej i heroicznej walki, za niewyobrażalne bohaterstwo. Jednak absurdalne szaleństwo dowództwa musi być nazwane po imieniu i historycznie rozliczone. Przypisy w oryginale.

Obydwa XIX-wieczne polskie zrywy przebiegały pod znakiem internacjonalizmu z innymi “ludami”, którym jakoś nie było spieszno do powtarzania polskiej donkiszoterii. Bombardowano owe ludy odezwami i manifestami. Zaczął Kościuszko Manifestem połanieckim w 1794 roku. Potem była odezwa Ludu Polskiego i Gromady Grudziądz (1835) – obydwu socjalistycznych i jawnie już czerwonych. W następnym – 1836 roku, mieliśmy manifest Towarzystwa Demokratycznego Polskiego. Dziesięć lat później Manifest Rządu Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej Do Narodu Polskiego. Dwa lata później Europa otrzymała Manifest Komunistyczny Marksa. W 1863 roku powstał Manifest Rządu Narodowego, tudzież cała seria “odezw”: do braci Polaków, do braci wyznania mojżeszowego i innych.

Osiemdziesiąt lat później – w sierpniu 1944 roku, ten zupełny rozbrat z rzeczywistością, czyli rachunkiem szans, powtórzyliśmy co do joty, ale jeszcze bardziej karygodnie, tym razem już zbrodniczo. W powstaniu warszawskim poległo “tylko” około 18 tysięcy powstańców, ale wraz z nimi ponad 200 tysięcy ludności cywilnej w Warszawie: rozpiętość tych dwóch liczb jest wykładnią skali zbrodni popełnionej przez decydentów powstania nad ludnością stolicy. Gdy cytowany T. Chamski nazywał Mierosławskiego “półgłówkiem”, to generałów decydujących się na wybuch wiązki granatów w pomieszczeniu zamkniętym, czyli w Warszawie – należy nazwać szaleńcami.

Takiej oceny w najmniejszym stopniu nie podważa “zdradziecka” polityka Stalina wobec powstania warszawskiego. Wróg nie zdradza tylko niszczy z premedytacją, bo taka jest rola wroga, we wspólnej napaści na Polskę w 1939 roku, z terrorem wobec 1,5 miliona Polaków kresowych, mordem katyńskim, a następnie terrorem wobec formacji AK na Wołyniu i Wileńszczyźnie. Było tych bolesnych nauczek dostatecznie dużo i dostatecznie makabrycznych, aby nie liczyć na “pomoc” tak przewrotnego wroga u bram Warszawy.

Niezależnie jednak od tego, że wróg pozostał tylko wrogiem i nie pośpieszył z pomocą swoim wrogom czyli Polakom – to w każdej konfiguracji militarnej i politycznej, powstanie oznaczało rzeź mieszkańców stolicy Polski.

Gdyby nawet sowieci z marszu, szturmem sforsowali Wisłę (co było zadaniem łatwym), to by natychmiast spadła na Warszawę zmasowana kontrofensywa lotnictwa niemieckiego oraz formacji lądowych. Wolna Warszawa byłaby bowiem dla nich śmiertelnie niebezpiecznym przyczółkiem sowieckim. Niemcy wcześniej dali dowód swej zaciekłej determinacji wobec “Festung Warshau” przy obronie lewobrzeżnej Wisły, czego przykładem przyczółek magnuszewski, a także wcześniejsze umacnianie, kontynuowane już po upadku powstania, pozycji wzdłuż lewobrzeżnej Wisły. W każdym wariancie reakcji sowieckiej na powstanie, oznaczało ono skutki podobne do tych, jakie powoduje zdetonowanie wiązki granatów w zamkniętym pomieszczeniu wypełnionym ludźmi. I tego faktu nie obali pokrętna sofistyka “strategów” politycznych i wojskowych, broniących przez następne dziesięciolecia przestępczej decyzji o powstaniu w Warszawie. Decyzję podjęto zresztą wbrew wcześniejszym ustaleniom w ramach akcji “Burza”. Powstanie narodowe miało omijać większe miasta, a tym bardziej stolicę.

Historyk Pobóg-Malinowski w swej Najnowszej historii politycznej Polski, odtwarza dramaturgię dni poprzedzających decyzję o powstaniu warszawskim. Oto główne etapy tych przetargów: Wódz Naczelny generał Kazimierz Sosnkowski, w dniu 7 lipca 1944r. w instrukcji dla dowódcy AK gen. T. Bór- Komorowskiego, stwierdza zdecydowanie: powstanie zbrojne narodu nie byłoby usprawiedliwione — i następnie uzasadnia swoją negatywną ocenę pomysłu powstania tym, że Niemcy przygotowują się do zaciekłego oporu na linii Wisły, a nastawienie Moskwy wobec strony polskiej uległo zaostrzeniu.

Pobóg-Malinowski cytuje następnie gen, Okulickiego, prącego do powstania. Długo po wojnie, płk Radwan- Pfeiffer, w liście do Pobóg-Malinowskiego z 5 I 1959 roku, a więc z wystarczającego dystansu czasu i emocji stwierdzał, że Okulicki niepotrzebnie zaplątal się w politykę Mikolajczyka. To samo stwierdza gen. Chruściel w liście do Malinowskiego z grudnia 1958 roku: Okulicki chciał walki, bo była postanowiona przez rząd w Londynie i przez Jankowskiego w kraju.

Tak więc, decyzje o powstaniu płynęły do kraju ponad głowami Naczelnego Wodza, gen. Sosnkowskiego i jego sztabu. Były to decyzje rządu, całkowicie omotanego przez wpływy Churchilla i jego kamaryli, w której do dziś niewyjaśnioną rolę spełniał polski Żyd Józef Hieronim Retinger – w tym m. in. celu został zrzucony do kraju, aby wybadać sytuację i przedłożyć zalecenia brytyjskie.

Bór-Komorowski w wywiadzie radiowym z 15 IX 1957 roku stwierdzał: Dnia 21 lipca odbyłem naradę z szefem sztabu gen. Pełczyńskim i szefem operacji gen. Okulickim. Po szczegółowym przedyskutowaniu powyższego projektu (projektu czy dyrektywy powstania? – H.P), doszliśmy do zgodnego wniosku, że walkę o opanowanie stolicy należy podjąć.

Kto zatem odpowiada za wybuch?

Pobóg- Malinowski wyjaśnia: Na całą Radę Ministrów z Kwapiszewskim na czele, poza rządem zaś na szefa sztabu gen. Kopańskiego i generała Tatara, Mikołaj czyka i prezydenta Raczkiewicza.

W komentarzu P. Malinowski przypomina, że gen. Tatar i pułkownik Kirch-mayer w kraju, a Banaczyk, Stańczyk, Popiel, Grosfeld z rządu londyńskiego, udadzą się w 1945 roku do Warszawy i przez swój popierający stosunek do powstania, zaskarbią sobie przychylność reżimu sowieckiego.

Zbliżał się l sierpnia: Wódz Naczelny gen. K. Sosnkowski, depeszował do prezydenta Raczkiewicza z Włoch 28 lipca, zdecydowanie odcinając się od tej tragicznej awantury:

w sytuacji tworzonej przez rozwój wydarzeń, przez sowieckie gwałty i fakty dokonane, wszelka myśl o powstaniu zbrojnym jest nieuzasadnionym odruchem, pozbawionym sensu politycznego, mogącym spowodować tragiczne niepotrzebne ofiary.

Decyzję podjęto na odprawie z udziałem: Bora, Polczyńskiego, Okulickiego, Rzepeckiego, Szostaka, Sanojcy, Chruściela, Skroczyńskiego, Bokszczanina, Pluta-Czachowskiego, Muzyczki, Iranek-Osmeckiego i delegata rządu – Jankowskiego.

Borkiewicz w swoim “Powstaniu warszawskim” (s. 23) stwierdził, że gen. Bór w cytowanym już wywiadzie radiowym powiedział, iż Okulicki i Rzepecki już 25 lipca wystąpili z projektem walki o Warszawę w dniu 28 względnie 29 lipca (s. 233).

Przedstawiona tu chronologia i dramaturgia wydarzeń poprzedzających i rozstrzygających o powstaniu, jest tylko suchym zapisem posiedzeń, wypowiedzi, etc. Nie ustala winnych, bo tu o winnych trzeba mówić, jeżeli nie krzyczeć poprzez czas, zasłony dymne rozsnuwane nad dramatem stolicy. Poległo od 18 do 25 tysięcy młodzieży, od 200 do 230 tysięcy mieszkańców, reszta poszła z tobołkami “w Polskę”, stolica legła w gruzach. Kto winien tej prowokacji, zakończonej śmiercią prawie 250 tysięcy mieszkańców stolicy?

Centralną postacią tego dramatu jest gen. Okulicki.

Na początku lipca 1944 roku istniały trzy ogniwa konspiracyjnej władzy. Pierwszą była namiastka sejmu – konfederacja stronnictw politycznych posiadająca liczne ogniwa terenowe. Drugą – Delegatura Rządu emigracyjnego, trzecią – Armia Krajowa.

Powołano tzw. Centralny Ośrodek Kierowniczy (COK) jako doraźną władzę całości. Stanowiła ją trójka: Kazimierz Pużak delegat Rządu na Kraj – Jan Jankowski oraz generał Tadeusz Bór- Komorowski. Wszystkich przewyższał realizmem, wolą i konsekwencją K. Pużak. Charakterystyczne, że gen. Bór świadomie zataił istnienie tego dyrektoriatu w swoich wspomnieniach. Ujawnił to Zygmunt Zaremba w: Wojna i konspiracja (1957), “dostrzegł” istnienie dyrektoriatu także Aleksander Skarżyński w swej pracy doktorskiej obronionej na Uniwersytecie Warszawskim. Ujawnia to w swych publikacjach Jan Matłachowski, który w kilku swoich pracach dokonuje krytycznej wiwisekcji decyzji o powstaniu, w kontekście sytuacji militarnej oraz personalnej w polskim podziemiu Ujawnił to również Jan Ciechanowski w swej pracy doktorskiej, nieomal nieznanej w kraju. Wydobył on z archiwum Instytutu im gen. W. Sikorskiego w Londynie tekst depeszy o powołaniu COK.

Dlaczego zatajono fakt powołania COK? Jakie były decyzje, które zdetonowały powstanie, czyli wyrok na prawie ćwierć miliona mieszkańców stolicy i na nią samą?

Dociekania o przyczynach i sprawcach decyzji muszą skupić się na analizie sytuacji na froncie, układzie sił decyzyjnych w podziemiu. Wnioski muszą być przygnębiające: układ sił decyzyjnych w polskich władzach konspiracyjnych potwierdza niekompetencje decydentów, grę ambicji, zaś sytuacja militarna – ich ślepotę graniczącą ze zbiorowym samobójstwem.

Już w czerwcu 1944 roku gen. W. Sosnkowski w komunikacie dla Komendanta Głównego Sił Zbrojnych w Kraju, jasno nakreślił sytuację polityczną i militarną : Nasza rola w tej fazie wojny jest skończona, następnie polecał wstrzymać się od wszelkich krwawiących działań i ograniczyć się do planu “Burza”. Dodajmy, że plan “Burza” przewidywał jedynie atakowanie linii komunikacyjnych oraz tylnych straży wycofujących się Niemców. Na razie żadnego wycofywania nie było, ani na początku, ani pod koniec lipca. Przeciwnie, w dniach 30 i 31 lipca Niemcy nieprzerwanie przerzucali przez mosty Warszawy doborowe jednostki do koncentracji na wschód od Warszawy, a o tym szef wywiadu płk Iranek-Osmecki był dobrze poinformowany. Nie było więc żadnych oznak “wycofywania się” Niemców.

Równie realistycznie oceniał sytuację łącznik Kraju z Rządem – kpt. Jan Nowak (Jeziorański). Raportował do Londynu: (…) czeka nas okupacja sowiecka, a więc faktyczna utrata niepodległości. Nawet przy obecności Mikołajczyka w Warszawie, Rosjanie będą się tu rządzili, jak zechcą. W dalszych fragmentach depeszy J. Nowak stwierdzał, że przygotowane powstanie nasi zachodni sprzymierzeńcy potraktują jak “burzę w szklance wody”. Z taką oceną geosytuacji sztab AK był zapoznany w dniu 30 lipca. Tak więc Naczelny Wódz, baczni obserwatorzy frontu oraz sceny politycznej wystawiali jak najgorsze oceny planom i szansom powstania.

Ponadto, nie trzeba było być wytrawnym znawcą walk ulicznych, aby bez trudu stwierdzić, że powstanie w osaczonym mieście będzie dokładnie tym, czym zdetonowanie wiązki granatów w zamkniętym pomieszczeniu. Głównymi aktorami wydarzeń w kraju byli: gen. Bór-Komorowski, gen. Pełczyński, gen. Tatar, gen. Okulicki, Jankowski, Pużak, a także Iranek-Osmecki i płk. Bokszczanin.

Nieszczęściem było aresztowanie przez Niemców, w wyniku dywersji polskich komunistów i AL., generała Grota-Roweckiego w czerwcu 1943 roku. Gen. Bór wzbraniał się przejąć po nim stanowisko dowódcy AK. Ta rola go przerastała i sam to rozumiał.

Na czele szefostwa Operacji powstańczej stał generał Tatar. W istocie, po aresztowaniu Grota, władza dyspozycyjna w KG AK należała do Tatara oraz do gen. Pełczyńskiego.

Obaj od dawna zgadzali się z tym, że należy podjąć walkę dopiero po wejściu Niemców na tereny Polski, z tym, że Tatar warunkował “Burzę” od operacyjnego podporządkowania się siłom sowieckim. Pełczyński natomiast nie widział możliwości współpracy z sowietami nawet na polu walki. Na tym tle doszło do konfliktów między Tatarem a Pełczyńskim. Bór, za namową Pełczyńskiego, usunął gen. Tatara w ten sposób, że pierwszym “mostem” powietrznym wysłał go na Zachód. I choć Tatar po wojnie powrócił do kraju z prezentem dla reżimu w postaci złota FON, to jednak jego “deportacja” na Zachód była wielką stratą dla walczącego podziemia. Miał on kwalifikacje operacyjne, a Pełczyński tylko dywersyjno-wywiadowcze. Co gorsze, Pełczyński nie znał zakresu swoich kompetencji, w rezultacie niemal ignorował konsultacje z fachowcami – oficerami operacyjnymi. Rowecki poznał Tatara przed wojną na kursie dla wyższych dowódców, jako wykładowcę. Docenił go po klęsce wrześniowej, powołaniem na stanowisko Szefa Oddziału Operacyjnego KG, a wkrótce Szefa Operacji. Szefostwo, wespół z płk. Drobikiem opracowało całą strategię Armii Podziemnej.

Gen. Pełczyński albo lekkomyślnie, albo celowo doprowadził do pozbycia się gen. Tatara, a także, podejrzewając zdradę, znacznie zdezorganizował Szefostwo Operacji – aparat wyższego dowodzenia i planowania. Skutek był taki, że kompetencje decyzyjne przejęli ludzie jakby “drugiego rzutu”, z administracji, propagandyści, specjaliści dywersyjni. Oficerowie walki czynnej zostali odsunięci. Jan Ciechanowski w rozmowie z płk. Dypl. J. Bokszczaninem nazywa ich “romantykami” którzy wzięli górę nad “realistami”.

Po odlocie Tatara władza dyspozycyjna w Komendzie Głównej skupiła się w rękach gen. Pełczyńskiego. Demonstruje on samowolę wręcz karygodną – ignoruje wytyczne Naczelnego Wodza, premiera i gen. Tatara. Wtedy właśnie na scenie pojawia się generał Leopold Okulicki i staje się motorem decyzji o powstaniu. Gen. Bór określił go jako “chojraka” zdolnego do wybitki i wypitki. Niestety, to chojrak Okulicki narzucił Borowi i Pelczyńskiemu straceńczą walkę, wbrew decyzjom triumwiratu COK, bez wiedzy i zgody K. Pużaka.

Okulicki jeszcze jako pułkownik, zgłosił się w 1943 r. na przerzut do Kraju. Miał wypełnić lukę w KG po gen. Tatarze. Naczelny Wódz – gen. Sosnkowski wyraził zgodę i z ryzykiem niewielkiego błędu można stwierdzić, że była to najgorsza decyzja personalna NW. Płk. Bąkiewicz stwierdził krótko o Okulickim w rozmowie z Z. Siemaszko: Dać mu grupę operacyjną i konkretne zadanie na froncie, a jednocześnie stać i patrzeć, jak on to zadanie wykonuje, to on byłby świetny, ale do myślenia, do zapamiętania, Poldek nie nadawał się, to nie była jego specjalność.

Na skok do Kraju Okulicki czekał całe pół roku. Lądował nocą 21 maja 1944r.2.

Wraz ze skokiem, nabrała mocy jego nominacja na generała. Podbudowała jego “chojrackość” do tego stopnia, że nabrał ambicji panowania nad całą Polską Podziemną. Był wychowany na romantyce polskich powstań i one inspirowały jego straceńcze intrygi ku kolejnej tragedii narodowej.

Z pomysłem walki w Warszawie Okulicki zapoznał Bora dopiero 21 lipca – dwa miesiące po tym, jak rozpoczął swoje intrygi. Wciągał do spisku gen. Sawickiego i płk. Pluta-Czachowskiego. Z ich relacji wynika, że Okulicki roił o uczynieniu z Warszawy jakiejś drugiej reduty Ordona. Gruzami stolicy i tysiącami ofiar miał wstrząsnąć opinią Zachodu do tego stopnia, że zmusi ona swe rządy do przekreślenia decyzji Teheranu.

Czy był on inspirowany przez obcych? Jeżeli tak, to przez kogo? Wszystko musiał jednak na razie uzgadniać z generałem Pełczyńskim – specem od wywiadu i sceptykiem, a także z płk. Rzepeckim, szarą eminencją w KG3, który po wojnie i aresztowaniu wsławił się pamiętnym rozkazem do wyjścia z konspiracji żołnierzom organizacji WiN.

W końcu jednak Pełczyński uległ i w gronie trójki: Okulicki, Pełczyński, Rzepecki, jak pisze J. Matłachowski, (…) musiała zapaść decyzja, że Bora i Jankowskiego pozostawi się na zajmowanych stanowiskach, bo będą oni nieszkodliwi, czy dadzą się unieszkodliwić. (…) Pewne jest, że pod koniec lipca 1944 r. działali oni wedle założeń Okulickiego a nie innych.

W dniu 20 lipca odbyła się narada w składzie: Okulicki, Pełczyński, płk. Szostak – nominalny szef Operacyjny KG. Obaj poinformowali go o potrzebie, konieczności podjęcia walki w Warszawie: gen. Bór jeszcze o tym nie wie, ale “zostanie poinformowany”. Walki w stolicy miały wybuchnąć w ramach powstania powszechnego. Ta na razie sugestia dyskwalifikowała obydwu generałów i demonstracją skrajnej niesubordynacji wobec dyrektyw Naczelnego Wodza. Powstanie powszechne brano pod uwagę dopiero w warunkach militarnego i moralnego załamania Niemców, a walka AK polegać miała jedynie na zaatakowaniu miejscowego garnizonu, nie mając już przeciwnika na liniach zewnętrznych. Żaden z tych warunków nie spełnił się, o czym obaj watażkowie dobrze wiedzieli.

O konieczności i potrzebie walki przekonali Bora 21 lipca. W kolejnych dniach, na naradach pomijano płk. Pluta-Czachowskiego, szefa Oddziału łączności i Dowodzenia KG. Pomijano go nie bez powodu. Kiedy gen. Pełczyński skutecznie dezorganizował prace Szefostwa Operacji, płk. Drobik, utalentowany oficer szefostwa już nie żył, ale nadal wchodzili w skład Szefostwa dobrze zorientowani oficerowie: płk. dypl. J. Bokszczanin, płk. dypl. Pluta-Czachowski, płk. dypl. Iranek-Osmecki. Grupa Okulickiego systematycznie odsuwała ich od wpływu na wydarzenia.

Jan Mitkiewicz odtworzył dramatyczne spotkanie u gen. Bora. Płk. Bokszczanin relacjonuje, że na początku ostatniej dekady lipca, gdy znajdował się z gen. Pełczyńskim i Okulickim u Bora w jego kwaterze, niespodziewanie przynajmniej dla niego – zjawił się wicepremier Jankowski.

Delegat Rządu przywitał się i stojąc “bardzo uroczyście”, powiedział do gen. Bora: Daję Panu Komendantowi zadanie dla Armii Krajowej: po pierwsze, rozpocząć walkę w odpowiednich ku temu warunkach i terminie, po drugie, dać przynajmniej 12 godzin czasu na zorganizowanie administracji cywilnej w uwolnionym poprzednio mieście.

Po wypowiedzeniu tych słów Delegat Rządu, który wydawał się bardzo przejęty swą misją, lokal opuścił, odprowadzony do drzwi przez gen. Bora. Pobyt jego w lokalu gen. Bora nie trwał dłużej niż 5 minut. W czasie bytności Delegata wszyscy zebrani stali.

Po wyjściu Delegata Rządu, gen Bór zapytał zebranych: Co panowie na to powiedzą?

Odparłem (płk. Bokszczanin – H.P.) – Zadanie jest niewykonalne! Gen. Okulicki powiedział: “Pesymista, defetysta, protestant!” Gen. Pełczyński stwierdził: “Panie pułkowniku, w wojsku każde zadanie jest wykonalne, jeśli chce się je wykonać”.

Wiele wskazuje na to, że cały ten teatr został wyreżyserowany i odegrany wyłącznie dla płk. Bokszczanina – niestety najniższego stopniem w tym gronie: że Okulicki już całkowicie spacyfikował realizm i sceptycyzm gen. Pełczyńskie-go. Następnie obaj przekonali gen. Bora, a ten – delegata Rządu – Jankowskiego. Dwa dni przed wybuchem zbiorowego samobójstwa – 30 lipca, odbyło się posiedzenie prezydium kierownictwa PPS. K. Pużak składał sprawozdanie z ustaleń COK, zwanego “wielką trójką”. Stwierdzał, że decyzja powstania jeszcze nie zapadła, ale może zapaść na jutrzejszym posiedzeniu (31 lipca) COK. Relacjonujący to spotkanie Zygmunt Zaremba podkreślał zastrzeżenia Pużaka do pomysłu walki w Warszawie, ale on sam, Zaremba, stwierdza: Wystąpiłem przeciw zwlekaniu z rozpoczęciem akcji.

Kiedy pomysł powstania poszedł “w dół”, oficerowie i żołnierze nie kryli oburzenia. Franciszek Herman – oficer operacyjny: to byłoby szaleństwem!

Kpt. J. Nowak: …kolega z akcji “N”, ps. “Wolf”, załamując ręce, wykrzykiwał. “Co oni robią! Przecież w obecnej sytuacji to jest szaleństwo!” Nowak pisze dalej: Oficerem akcji “N” był por. Gorzkowski. Dotarłem do niego i poprosiłem o wyjaśnienie, co go upoważnia do użycia słów: “to jest szaleństwo!”. Wyjaśnił, że “pogotowie do walki zarządzone Alarmem Montera wykazało dowodnie, jak mizerne jest uzbrojenie warszawskich oddziałów AK. ” Por. Gorzkowski wiedział co mówi. Niemcy tuż przed wybuchem powstania przejęli na Mokotowie magazyn z 60 tysiącami granatów, 600 miotaczami ognia i wielką ilością materiałów wybuchowych. Wcześniej, późną wiosną 1944r., Niemcy odkryli magazyn KG, zawierający 78 tysięcy granatów i 270 miotaczy ognia. Na skutek tego, w dniu wybuchu powstania, dysponowano tylko 43.971 granatami ręcznymi, 3.846 pistoletami, 657 pistoletami maszynowymi, 30 miotaczami ognia, 2 (!) pancerfaustami, 406 rusznicami ppanc, 12 tysiącami butelek z benzyną, 2.629 karabinami, 6 moździerzami, 10 haubicami i nikłą ilością materiałów wybuchowych. W warunkach ulicznych rozstrzygające znaczenie miały granaty, miotacze ognia i pistolety maszynowe. Tak więc Niemcy przechwycili 130 tysięcy partyzanckich granatów i zostało do walki 43.791, a z miotaczy ognia tylko 3 O2.

Generał Bór do ostatnich dni odpierał naciski generalskich szaleńców powstania, wreszcie uległ im w dwóch ostatnich dniach. Na krótko odżył też sceptycyzm Pełczyńskiego i Jankowskiego. W poniedziałek, 31 lipca, odbyły się dwie decydujące narady. Rano – odprawa KG. Upłynęła pod znakiem determinacji Okulickiego ku powstaniu, a wniosek o podjęcie natychmiastowej walki postawił Pełczyński. Jak stwierdza J. Matłachowski – gen. Pełczyński posłużył się bluffem: Rosjanie rzekomo zajęli Warkę, co miało oznaczać manewr okrążający, Obalił ten bluff płk. Pluta-Czachowski, powołując się na meldunki z ostatnich godzin. Bór przeciwstawił się stanowisku gen. Pełczyńskiego, co oznaczało, że wyżej od Pełczyńskiego stawiał opinię trójki z COK. Nie bez wpływu na opór Bora miały relacje kuriera – kpt. J. Nowaka.

Na tej rannej poniedziałkowej naradzie obecny był delegat Jankowski, Kończąc poranna naradę, gen. Bór oznajmił, że ani dziś ani jutro nie wyda rozkazu do walki. Następnie Bór i Jankowski udali się na naradę polityczną. Gen, Bór omówił tam sytuację na froncie wokół Warszawy. Zakończył konkluzją: Muszą minąć co najmniej dwa tygodnie, by można mówić o terminie powstania w stolicy!

Członkowie COK — naczelna władza całego krajowego Podziemia, jednomyślnie opowiedzieli się za zaostrzeniem kryteriów przy podejmowaniu walki w stolicy. Obowiązywało przecież ustalenie Szefostwa Operacji, iż walkę można podjąć dopiero po rozpoczęciu przez Sowietów manewru okrążającego wokół stolicy. Pużak dodawał, że wystarczą symboliczne strzały do niemieckich tylnych straży wycofujących się z Ochoty… I w tym momencie złamano opór Bora. Jak to się stało – dotychczas nie wiadomo.

O godzinie 18 Bór wydał rozkaz do powstania. K. Pużaka zawiadomiono o decyzji powstania dopiero nazajutrz, we wtorek, między godz. 10 a 11 rano. K. Pużak powiedział wtedy: Zapamiętajcie i powtórzcie: miałem decydować o chwili podjęcia walki, zadecydowano beze mnie.

Nie sposób pominąć analogii z decyzją po powstaniu styczniowym. Przypomnijmy wspomnienia Henryka Wiercieńskiego. Wiec studentów Szkoły Głównej zadecydował przeciwko powstaniu. Kilka godzin później – wybuchło, ignorując opinię setek najbardziej światłych jednostek, studentów, którzy mieli stanowić kadrę powstania. Nie chcieli straceńczej walki, ale powstanie zadecydowano bez nich. Potem wyrywali kołki z płotów w Wąchocku, bo nawet kos zabrakło. Jaka szkoda, że Miguel Cervantes nie był Polakiem i nie urodził się w XX wieku. Mielibyśmy polskiego Don Kichota. Nie z La Manchy, tylko z Warszawy…

Ta zbrodnia zwana powstaniem warszawskim, kilka dni później zaczęła zbierać swe ludobójcze żniwo. Już 5 sierpnia oddziały Reinefartha, liczące 2300 żołdactwa zaatakowały dzielnicę Wolą. Broniło jej 1650 żołnierzy doborowego batalionu Kedywu. Na prawym skrzydle niemieckim, do walki weszło 1700 zbirów tzw. brygady Michała Kamińskiego. Wspierało ich około 500 esesmanów i policjantów. Ich zadaniem było atakowanie przedmieścia Ochota, bronionego zaledwie przez około 400 akowców. Plan Reinefartha był następujący – zdobyć Ochotę, przejść Śródmieście, dotrzeć do mostu Kierbedzia i przywrócić komunikację wschód-zachód. Ataki poprzedził atak lotniczy bombami zapalającymi. Zaraz potem ruszyły oddziały Oskara Dirlewangera i pułkownika W. Schmidta. Szybko wdarli się na ulicę Górecką i Wolską, a pozostałe oddziały szturmowały północne rejony dzielnicy Wola, gdzie akowcy blokowali drogi dojazdowe do Śródmieścia, broniąc się z miejscowych cmentarzy. Drugiego dnia szturmu, grupy Dirlewangera sforsowały Chłodną i Elektoralną i dotarły do pałacu Bruehla, uwalniając oblężonego generała Stahela i jego sztab. Przybyli w ostatniej chwili – żołnierze Stahela byli już mocno pijani, to znaczy przygotowani do poddania Polakom.

Wieczorem 7 sierpnia opanowali już główną arterię komunikacyjną zachód-ws-chód wiodącą ze Śródmieścia na Wolę i zbliżyli się do mostu Kierbedzia. Stałe naloty bombowe w przerwach między atakami, zamieniały teren walk w jedno rumowisko.

Największe żniwo śmierci, cierpień i gwałtów, Wola i Ochota zawdzięcza dwóm zwyrodnialcom – Oskarowi Dirlewangerowi i Michalowi Kamińskiemu. Ten pierwszy, urodzony w 1895 roku w Niemczech, był doktorem ekonomii. Ten seksualny zboczeniec za gwałty na nieletnich został skazany w 1935 roku i spędził dwa lata w więzieniu. Po wyjściu, ponownie został aresztowany za takie same czyny, ale dzięki protekcji generała Gotloba Bergera, został zwolniony i wysłany do Hiszpanii z Legionem “Condor”, do walki przeciwko rebelii bolszewickiej. W czasie wojny piął się w górę – takich zbirów było stale za mało. Kierowano do jego oddziału wyłącznie kryminalistów. Dirlewanger zwalczał partyzantów w Polsce. Mieli na swym “koncie” podobno 15 tyś. ofiar. Późniejszy kat Warszawy Bach-Żelewski zarekomendował Dirlewangera do odznaczenia Niemieckim Złotym Krzyżem.

Drugim potworem był Michał Kamiński. Dowodził brygadą S S swojego imienia. Nie jest prawdą, iż było to jednostka ukraińska. Kamiński był synem Polaka i Niemki, sam określał siebie jako Rosjanina, a swój oddział nazywał Rosyjską Armią Narodowo-Wyzwoleńczą, zaś mylne nazywanie jego brygady “ukraińską” wynikało z tego, że jego “żołnierze” posługiwali się językiem rosyjskim, w stolicy prawie nie odróżnianym od ukraińskiego. Kamiński wiele lat spędził w sowieckich łagrach, co ukształtowało jego nienawiść do Sowłagru. Był to jednak skończenie zwyrodniały sadysta. W latach 1943-44 jego brygada liczyła około 15 tysięcy ludzi. W odróżnieniu od generała Własowa i jego “własowców”, Kamiński nie posiadał żadnej ideologii. Generał Andriej Własow także nienawidził bolszewizmu, ale nadał temu silne podstawy ideologiczne.

Choć brygada Kamińskiego nie rekrutowała się z takich jak u Dirlewangera kryminalistów, prześcignęła tamtych okrucieństwem.

To, co w pierwszych dniach powstania przeżyli mieszkańcy Woli i Ochoty, stało się najbardziej odrażającym fragmentem drugiej wojny światowej i daleko przewyższyło zbrodnie i gwałty hord sowieckich po ich wkroczeniu na ziemie niemieckie. Tylko jednego dnia – 5 sierpnia, brygada Kamińskiego wymordowała 10 000 osób cywilnych. Tak ich zresztą pochłonęły gwałty i grabież, że tego dnia posunęli się zaledwie o 300 metrów. Rzeź Woli rozpoczęła się 4 sierpnia. Mordowali dosłownie wszystko “co się ruszało”. W Instytucie Radiologicznym, zwyrodnialcy Kamińskiego rankiem 5 sierpnia najpierw wypili wszystek szpitalny spirytus, potem eter, następnie zabrali się do gwałcenia pielęgniarek, nie oszczędzono nawet chorych na raka kobiet w starszym wieku. Kogo nie zdążyli wymordować na miejscu, pędzono na tzw. Zieleniak. Zgromadzono tam kilka tysięcy osób. Wielu konało w trakcie marszu lub na Zieleniaku z ran i braku wody. Tak zginęła słynna pianistka Jadwiga Zalewska-Mazurowa z mężem, oraz popularny aktor Mariusz Muszyński.

Apogeum rzezi przypadło na 7 sierpnia. Świadkowie byli przekonani, że nikt z mieszkańców Warszawy nie ujdzie z życiem. Zwłoki układano w gigantyczne sterty i rzędy: Odniosłem wrażenie, że w pierwszych dniach powstania wyginęła cała ludność miasta.

To wszystko działo się przy osobistym udziale i nadzorze esesmanów niemieckich. Hitlerowcy z premedytacją wysłali do Warszawy brygady tych dwóch sadystów – Dirlewangera i Kamińskiego. Dopiero Bach-Żelewski przerwał wyczyny zbirów Kamińskiego. Przejeżdżając ze swoją świtą koło kompleksu warszawskich cmentarzy, dostrzegł zwały zwłok – to niemiecka policja właśnie dokonywała masowych egzekucji ludności. Kazał zaprzestać rzezi – tym samym uchylił instrukcje samego Himmlera, co po wojnie pozwoliło mu uniknąć stryczka. Bach kazał aresztować Kamińskiego i skrycie go zlikwidować. Wyrok wykonało gestapo łódzkie. Zmarł nieświadom wyroku – zabity strzałem w plecy. Przy jego zwłokach znaleziono wielkie ilości złota, zegarków, biżuterii. Jego zbirom powiedziano, że zginął w zasadzce polskiego podziemia. Nawet pokazano ich przedstawicielom samochód podziurawiony kulami. Brygada Kamińskiego na Ochocie straciła 30 proc. stanu osobowego w walkach z powstańcami. Po likwidacji herszta przeniesiono ją na Stawki, potem do Puszczy Kampinoskiej, do ryglowania walczącej Warszawy od pomocy z zewnątrz. Nocą 2 września oddział AK pod dowództwem ppłk Adolfa Pilcha osaczył bunkier, w którym mieściły się sztaby dwóch batalionów, około 100 ludzi. Wszystkich wybito granatami.

Wyłuskano z ich ubrań i ekwipunku olbrzymie ilości złota, biżuterii, zegarków. Resztki oddziałów Kamińskiego wcielono do Drugiej Dywizji gen. Andrieja Własowa.

Dirlewanger okazał się nietykalny. Nawet feldmarszałek Guderian mimo starań, nie zdołał pozbyć się Dirlewangera. Nie pomogły też zapewnienia Fegeleina, brata kochanki Hitlera Ewy Braun z kancelarii Hitlera, kiedy powiedział do Hitlera: Uwierz mi, Wodzu, ci ludzie to prawdziwe kanalie!

W zbrodni ludobójstwa na ludności Warszawy, tym razem wzięli udział -pośrednio – polscy “szaleńcy” w szlifach generalskich.

Henryk Pająk

Powstanie Warszawskie
Read the full article – wolna-polska.pl

Leave a Comment