imalopolska

najnowsze wiadomości

Polska

Pomysły z piekła rodem: podatek na cudze dzieci

cudze-dzieci

Strona główna > Polska > Pomysły z piekła rodem: podatek na cudze dzieci Pomysły z piekła rodem: podatek na cudze dzieci Grzegorz Polska, Wyróżnione 19

Prawdziwa polityka prorodzinna powinna polegać nie na rozdawaniu budżetowych pieniędzy paniom bez mężów, ale na umacnianiu prawnych, moralnych i materialnych podstaw instytucji małżeństwa.

Niedawno byliśmy świadkami protestu biedniejszej części milionowej rzeszy tzw. „samotnie wychowujących”, czyli przeważnie młodych matek, które wychowują dzieci pozbawione ojców. W lutym 2019 r. zagroziły one masowym „wyjściem na ulice”, żądając od prezydenta Rzeczypospolitej zwiększenia dopłat z budżetu państwa do swoich budżetów domowych, gdyż, jak twierdzą, takie dopłaty z podatków płaconych przez wszystkich obywateli „to jedyna szansa na godne życie, na zapewnienie dziecku jego potrzeb”, zwłaszcza w przypadku „tych kobiet, które zdecydowały się pracować i zarabiają pensję minimalną”, czyli „muszą utrzymać dom, dziecko i siebie za nieco ponad 1634 zł netto, często żyjąc na krawędzi ubóstwa” – zob.: List otwarty do Prezydenta Andrzeja Dudy. Samotne matki apelują https://kobieta.wp.pl/list-otwarty-do-prezydenta-andrzeja-dudy-samotne-matki-apeluja-6346667250555009a (06.02.2019).

W kampanii wyborczej do sejmu temat zapewne powróci, bo socjaliści gotowi są obiecać każdemu złote góry, tym bardziej, że, jak pisał Anton Ambroziak, nastąpiła „Demograficzna klapa 500 plus. W 2018 urodziło się tylko 388 tys. Zmarło 414 tys., najwięcej od 1946 roku” – zob.: https://oko.press/demograficzna-klapa-500-plus-w-2018-urodzilo-sie-tylko-388-tys-zmarlo-414-tys-najwiecej-od-1946-r/ (01.02.2019) – czyli program 500+ zwiększył radykalnie tylko liczbę używanych samochodów, sprowadzonych na kredyt do Polski.

Przypomnijmy wobec tego nasze stanowisko w tej kwestii z 2007 roku.

* * *

Podatek na cudze dzieci?

Prasa alarmuje, że dzietność polskich kobiet drastycznie spadła i wynosi 1,25 dziecka na jedną Polkę. Pomimo konieczności rodzenia minimum 2,1 dziecka dla utrzymania poziomu populacji. Demografowie prognozują dalszy spadek dzietności w najbliższych latach (do 1,1 dziecka), a w konsekwencji zmniejszenie się liczby Polaków do 36 mln (94,4 %) w ciągu jednego pokolenia (prognoza GUS na l. 2008-2035) [„W 2050 r. liczba ludności Polski wyniesie 33 mln 951 tys.” – prognoza GUS na l. 2014-2050]. W tej sytuacji niektórzy mówią, że jedynym środkiem zaradczym jest finansowanie macierzyństwa przez wszystkich podatników. Stanowczo się z tym nie zgadzam.

Przyczyny katastrofy

Przyrost liczby ludności w Polsce był możliwy niegdyś dlatego, że zdecydowana większość ludzi, także po II wojnie światowej, żyła na wsi. Ojcowie rodzin byli wolnymi chłopami (samoistnymi posiadaczami ziemi lub dzierżawcami) albo pracownikami kontraktowymi folwarków. Miasta prowadziły prostą produkcję i usługi na potrzeby przede wszystkim ludności wiejskiej, która zbywała w nich bezpośrednio płody rolne. Powierzchnia miast i infrastruktura były wielokrotnie mniejsze i mniej kosztowne niż obecnie. Ruch transportowy odbywał się głównie na obszarze powiatu, ruch ludności – na obszarze gminy czy tylko parafii. Jeszcze długo po II wojnie w bardzo wielu miejscowościach nie było prądu, maszyn elektrycznych, traktorów, samochodów i… kosztów z tym związanych.

Żywność była tania, a jej produkcja rosła, m.in. dzięki zwiększaniu powierzchni użytków rolnych, ulepszaniu narzędzi rolniczych, wprowadzaniu nowych gatunków ziemiopłodów i sztucznego nawożenia gleby. Nawet w latach nieurodzaju czy wojny ludność wiejska była w stanie przeżyć i odnowić swoją populację. Dochodziło do zjawiska przeludnienia wsi. Do chwili podjęcia polityki uprzemysłowienia przez komunistów – miasta nie były w stanie wchłonąć tzw. wiejskich ludzi zbędnych. Stąd też zjawisko emigracji w okresie zaborów i w II RP. W roku 1937 odnotowano 856 tys. urodzeń żywych i 482 tys. zgonów, w tym 117 tys. zgonów niemowląt. Liczba ludności wzrosła o 374 tys. osób! Nie był to rok rekordowy – przyrost netto powyżej 400 tys. osób był normą, a trzykrotnie przybyło ponad 500 tys. obywateli rocznie! Ten sam schemat powtórzył się po roku 1945, gdy niwelowano straty wojenne.

W roku 1931 było w Polsce 23.123.900 osób żyjących na wsi, a tylko 8.791.900 mieszkańców miast. Aż 72,45 % obywateli żyło w sposób tradycyjny, nie ponosząc kosztów dzisiejszej cywilizacji, zaś dalszych kilka milionów żyło w małych miasteczkach, będących raczej dużymi wsiami pod względem infrastruktury, a także stylu i kosztów życia. Była to symbioza mieszkańców wsi i miast, przy czym te ostatnie pełniły wobec wsi rolę służebną. Układ ten został brutalnie zniszczony przez komunistów ogarniętych industrializacyjnym obłędem.

Ich krótkowzroczną politykę kontynuowali świadomie socliberałowie, którzy ustami m.in. liderów Unii Wolności i piórami sprzedajnych publicystów głosili program „zupełnego przekształcenia Polski”, przewidujący zredukowanie do pięciu procent liczby ludności pracującej przy uprawie roli i dalsze przesiedlenia ludności wiejskiej i małomiasteczkowej do wielkich miast. Po przyłączeniu Polski do Unii Europejskiej program ten zyskał sankcję międzynarodową i wykonywany jest zgodnie z obcymi dyrektywami.

Wdrażany od początku lat 70. nowy model egzystencji Polaka zerwał jego tradycję życia i pracy „na swoim”, w oparciu o własną ziemię i samodzielną gospodarkę. Polak stał się najemnikiem podporządkowanym interesom przemysłu i wielkich miast, musiał finansować rosnącą infrastrukturę, administrację, zaciągnięte kredyty i coraz bardziej kosztowne życie własne. Rozwój był sztuczny i na dłuższą metę okazał się niemożliwy. Polska nie posiadała kolonii, lecz sama podlegała wyzyskowi – ze Wschodu i z Zachodu. Ludność wiejska przemieszczona z przyczyn politycznych do miast, znalazła się w bardzo trudnej sytuacji życiowej po zlikwidowaniu bądź ograniczeniu polskiej produkcji w latach 90. XX wieku. Upragnione życie w wielkomiejskim tłoku stało się teraz dla wielu rodzin prawdziwym przekleństwem, a prywatna przedsiębiorczość w miastach i na wsi – całkowicie zależna od obcych banków i niepolskiej polityki makroekonomicznej.

Chcąc dostosować się do modelu, w którym dochód z wykonanej pracy tylko w niewielkim procencie trafiał do kieszeni pracownika – Polak dokonywał prostego wyboru: najpierw opłacał koszty bytowania, potem kupował konieczny w nowych realiach samochód, a dopiero na końcu – jeśli wystarczało mu pieniędzy – myślał o powiększaniu rodziny. Jednak nawet i wtedy rozmnażał się z lękiem: groziło mu bezrobocie, rozwody i rosnące zamiłowanie Polek do korzystania z dóbr konsumpcyjnych. Narzucony rodzinom model życia i pracy zmuszał je do finansowania edukacji dzieci o kilka lat dłużej, do chwili osiągnięcia co najmniej licencjatu, a niewola ekonomiczna kraju zmuszała rodziców do dalszego utrzymywania bezrobotnych absolwentów. Głównym problemem nie było płodzenie potomstwa, lecz wychowanie dzieci i „ustawienie” ich w miejskiej dżunglii. Kościół walczący od 1989 roku z aborcją, a przymykający oczy na wyzysk kraju i obywateli – stał się obiektem niechęci.

Macierzyństwo bez rodziny?

O czym marzy dziewczyna, która niedawno trafiła z prowincji do wielkiego miasta? O czym marzy jej koleżanka, mieszkanka tej metropolii w pierwszym czy drugim pokoleniu? Jeszcze kilka lat temu badania pokazywały, że tym marzeniem było odgrywanie roli nowoczesnej pani nowoczesnego domu, czyli złowienie operatywnego partnera z tzw. perspektywami. Tych jednak nie było w Polsce zbyt wielu, toteż błyskawicznie nasiliły się zjawiska:

a/ wyjazdów młodych kobiet za granicę;

b/ rodzenia bez zawierania małżeństwa (matki do lat 19. – 50 % przypadków);

c/ rozwodów [2000: 20,26 % rozwodów i 0,63 % separacji; 2010: 26,85 % rozwodów i 1,22 % separacji; 2015: 35,64 % rozwodów i 0,9 % separacji – przypadało wg GUS na każdą setkę nowozawieranych małżeństw];

d/ rodzenia dzieci różnych ojców.

Czy proste przekazanie środków finansowych do kieszeni pani „X” może rzeczywiście uzdrowić tą sytuację? Czy wspieranie matek samotnie wychowujących przez podatników nie będzie zachętą do unikania bądź zrywania małżeństw? Czy biedny obywatel ma płacić podatki na kolejne dzieci innych obywateli, którzy właśnie spłacają np. raty za swój nowy samochód? Czy można zmuszać emeryta do opodatkowania się na zasiłki dla cudzych dzieci, które za parę lat wyjadą z kraju i nie będą płacić świadczeń dla tegoż emeryta, ani się nim opiekować? – Oto są pytania!

Ale pojawia się jeszcze jedno: co osiągniemy poprzez zwiększenie dzietności metodą francuską czy szwedzką? Niestety, osiągniemy tylko zwiększenie liczby ludności żyjącej według dotychczasowego błędnego modelu i powiększymy nasz dotychczasowy kłopot. Któż bowiem zaręczy, że kobiety nie przyzwyczają się do płacenia im za prokreację i za wychowywanie przez nie ich własnych dzieci? Do finansowania ich „niezależności” z kieszeni ogółu! Ma to miejsce już dzisiaj, w różnej formie, ale – na litość Boską – nie idźmy w kierunku Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, gdzie 51 % kobiet zadeklarowało ostatnio, „że ślubny partner nie jest im do niczego potrzebny. Ani przy rozwiązywaniu problemów materialnych, ani zawodowych, ani w wychowywaniu dzieci czy też w sprawach seksu.” (zob. „Najwyższy Czas” nr 4/2007). Bo tym się skończy nasze płacenie na cudze dzieci.

Rodzina, to ojciec, matka i ich dzieci. Rodzina katolicka, to rodzice żyjący w nierozerwalnym małżeństwie i wychowujący dzieci na katolików. Czy normalne rodziny katolickie, a także renciści i emeryci mają łożyć podatki na podtrzymywanie patologii? Na to, by nieodpowiedzialni rodzice mogli płodzić i wychowywać bez rodziny swe dzieci pozbawione ojców? Jeśli tak, to nasi politycy nic nie zrozumieli z wieloletniego nauczania Jana Pawła II.

Polityka prorodzinna

Prawdziwa polityka prorodzinna powinna polegać nie na rozdawaniu budżetowych pieniędzy paniom bez mężów, ale na umacnianiu prawnych, moralnych i materialnych podstaw instytucji małżeństwa. Rozwody cywilne nie powinny mieć zastosowania do małżeństw katolickich, a sądy powinny pozostawiać dzieci przy ojcu w przypadku separacji. Małżonek, który wyprowadza się z domu, powinien łożyć na dzieci i mieszkanie tak, jak łożył do tej pory. Zerwanie małżeństwa, wyjąwszy przyczynę „wszeteczeństwa”, to powinien być luksus, na który stać tylko nielicznych.

Dzieci pozamałżeńskie nie powinny otrzymywać alimentów od ojca, jeśli jest on żonaty z inną kobietą w wieku rozrodczym lub wychowuje z nią niesamodzielne potomstwo. Wszystkie dzieci powinny być poddawane na koszt państwa badaniom DNA w celu potwierdzenia deklarowanego przez matkę ojcostwa. Jeśli matka poświadczyła nieprawdę – powinna za badanie zapłacić. Urodzenie dziecka pozamałżeńskiego winno uprawniać męża do separacji, wyrzucenia żony z domu i obciążenia jej kosztami życia jak w przypadku samowolnego wyprowadzenia się. Ani państwo, ani samorząd nie powinny płacić na dzieci panien, rozwódek i niewiernych żon, a pomoc dzieciom z rodzin pełnych oraz dzieciom wdów i sierotom zupełnym powinna mieć postać bezgotówkową (np. znalezienie pracy, przydział ziemi, drewna na budowę domu, obniżka lub zwolnienie z podatku, czynszu, opłat urzędowych, darmowe szkoły, leki, bilety, obiady itp.). Państwo powinno zmusić rodzinę samotnej matki (panny, rozwódki, niewiernej żony) do zajęcia się nią i jej dzieckiem w przypadku braku regresu prawnego do ojca biologicznego. Jeśli byłoby to bezskuteczne – opiekę nad nieszczęsną powinny przejąć prywatne organizacje dobroczynne. Podatnicy mogą dobrowolnie zasilać fundusze tych organizacji ze swoich dochodów po opodatkowaniu.

Co można jeszcze zrobić?

W skali kraju – nic. Społeczeństwo zidiociało (jak mówi prof. Kiereś) i jest to trend ogólnoświatowy. Możemy tylko modlić się o rychły koniec takiego świata. Nastawienia kobiet nie da się zmienić bez przywrócenia roli i praw mężczyzny. To zaś jest niemożliwe w postindustrialnym „społeczeństwie informatycznym”, które oderwało się od ziemi i żyje marksistowską ideą „wyzwolenia kobiet”. Stylem jego życia musi być samotna walka o przetrwanie, a miarą jego rozwoju – ujemny przyrost naturalny.

Już w roku 1968 pisał Kazimierz Piesowicz: „W cywilizacji przemysłowej słabnie chęć posiadania liczniejszej rodziny (…) Ludzie zaczynają kalkulować, obliczają, czy opłaci się mieć dzieci i na ile dzieci mogą sobie pozwolić. (…) Wytwarza się nowy wzór społeczny – mała rodzina, i powstaje szczególna mentalność i psychika ludzi, którzy mają mało dzieci. Te wzory z kolei udzielają się potomstwu. (…) Medycyna zwichnęła w XVIII i XIX stuleciu tysiącletnią równowagę narodzin i śmierci. W XX w. przywraca tę równowagę, służąc ludziom wiedzą o możliwościach racjonalnego unikania ciąży (…) płodzenie dzieci nie musi podlegać tylko biologicznemu instynktowi, lecz może być aktem świadomej woli. A wtedy miarą dalszego postępu cywilizacji mógłby stać się malejący przyrost naturalny.” (B. Geremek, K. Piesowicz, Ludzie, towary, pieniądze, Warszawa 1968, s. 357-358). Jak widzimy, było to oczywiste dla architektów „zupełnego przekształcenia Polski”.

W polskich realiach miejskiego życia, gdy posiadanie gotówki warunkuje dalszą egzystencję, a opłaty za betonową klatkę w bloku, jedzenie i transport pochłaniają cały zarobek przeciętnika (przeciętnego śmiertelnika) – więcej dzieci być nie może. A państwo, które zlikwidowało połowę gospodarki i oddało w obce ręce elektrociepłownie, gazownie, wodociągi, fabryki żywności, sklepy i przymierza się do oddania elektrowni i kopalń węgla – nie powinno w ogóle zabierać głosu na temat płodzenia dzieci i wspomagania rodzin przez podatników. Dopóki nie naprawi tych karygodnych błędów! Dopóki nie przerwie zalewu rynku przez obce towary i drenowania naszych kieszeni przez obcy kapitał! Nawet jednak i wtedy sztuczne zwiększanie liczby ludności żyjącej w miastach byłoby zupełnie pozbawione sensu. Tak samo, jak większość zajęć, które ludzie z miast na co dzień wykonują.

Wróćmy na wieś!

Teoretycznie, istnieje możliwość zarzucenia samobójczego trendu i odnowy tradycyjnej rodziny, z mężem jako głową i z żoną jako szyją delikatnie wszystkim kręcącą. Tą szansą jest zbliżający się ogólnoświatowy kryzys energetyczny, który sprawi, że życie w wielkich miastach stanie się koszmarem. Ludzie sami zaczną uciekać na wieś. Byłoby to łatwiejsze, gdybyśmy prowadzili po 1989 roku suwerenną politykę agrarną, nie likwidowali małych gospodarstw i nie oduczali młodzieży miłości do ziemi. Ale i tak mamy dokąd wracać. Wystarczy rozparcelować latyfundia krajowych oligarchów i odebrać ziemię z rąk obcokrajowców. Osadnictwo rolne powinno być priorytetem polskiej polityki. Ziemia nas wyżywi, trzeba ją tylko oddać ludziom.

Życie na wsi, to ideał, który przy dzisiejszej technice wydaje się anachronizmem. Tymczasem, tylko życie na własnej ziemi i z owoców tej ziemi jest w pełni prawidłową i naturalną formą bytowania, służy umacnianiu rodziny i narodu, a przede wszystkim daje człowiekowi pełnię człowieczeństwa i radość z darów Bożych. I nie ludzie z miast, lecz mieszkańcy wsi są prawdziwą solą tej ziemi i opoką, na której polskość jeszcze się trzyma. Każdy chłop i każda chłopka pochylająca się nad ojczystym zagonem są więcej warci, niż profesor renomowanej uczelni (nie wspominając o uciekających na Zachód absolwentach).

Istniejący system dróg i komunikacji elektronicznej, możliwość masowej produkcji prostych i tanich maszyn i narzędzi, baza przetwórstwa rolno-spożywczego dostosowana do produkcji na eksport – to są warunki sprzyjające powrotowi do życia naturalnego na wsi, nie zrywającego z pozytywnymi osiągnięciami cywilizacji miejskiej i z ofertą kulturalno-usługową miast. Co stoi na przeszkodzie, by upowszechnić ten model? Chyba tylko zła polityka państwa oraz wygodnictwo współczesnych kobiet, które na własnym gospodarstwie musiałyby pracować rękami i doić krowy, a żyjąc w mieście mogą pracować inną częścią ciała, dojąc „partnerów” i… podatników!

Nie powinno nam zależeć na podnoszeniu liczby ludności żyjącej w sztucznym, wręcz nienormalnym środowisku wielkomiejskim i na uszczęśliwianiu takich kobiet, które za odpowiednią zachętą z państwowej – czyli z naszej – kiesy zgodzą się łaskawie zajść w ciążę z-nie-wiadomo-kim i nawet urodzić. Pod warunkiem, że dofinansowywanie ich potomstwa przybierze charakter stałych i odpowiednio wysokich dopłat, a podatnicy nie będą im wytykać błędów w wychowywaniu. Państwo polskie powinno zadbać o to, by ojcowie mieli stabilne źródła dochodu, i by egzystencja ludzi odzyskała sens.

Grzegorz Grabowski

(2007)

*

Zob. także:

Grzegorz Grabowski, Po co nam „Konfederacja”? – no właśnie https://wolna-polska.pl/wiadomosci/po-co-nam-konfederacja-no-wlasnie-2019-05 (31.05.2019).

Ewa Polak-Pałkiewicz, Kwiaty na oborze, „Nasz Dziennik” nr 238 (3559) z dn. 10-11.10.2009 r. http://stary.naszdziennik.pl/index.php?dat=20091010&typ=my&id=my61.txt Alternatywa: http://www.radiomaryja.pl/bez-kategorii/kwiaty-na-oborze/ (11.10.2009).

Ewa Polak-Pałkiewicz, „Czy ktoś tu pamięta dziedzica?” http://ewapolak-palkiewicz.pl/ktos-pamieta-dziedzica/ (23.12.2014).

.

500+cywilizacja personalistycznakryzys demograficznymiastomodel egzystencjipolityka prorodzinnarodzinawieś
Read the full article – wolna-polska.pl

Leave a Comment