imalopolska

najnowsze wiadomości

Polska

Polska demokracja. Prof. Mirosław Matyja

a-26

Strona główna > Polska > Polska demokracja. Prof. Mirosław Matyja Polska demokracja. Prof. Mirosław Matyja Kasia Polska 2

Do pobrania także w formacie PDF – link.

Polska demokracja

Potrzeba zmiany?

Warto zapytać, dlaczego wszyscy w Polsce mówią o potrzebie zmiany? Czy jest tak dlatego, iż przejście z epoki komunizmu do systemu semidemokratycznego w naszym kraju miało charakter skokowy i towarzyszył temu szereg negatywnych zjawisk, takich jak wyprzedaż majątku narodowego, afery gospodarcze, nieudany plan Balcerowicza i przejęcie władzy przez ustalone z góry elity polityczno-ekonomiczne?

Wiemy dobrze, że Polska w latach 90-tych ubiegłego wieku została potraktowana jako poligon doświadczalny w procesie tzw. ustrojowej transformacji. Obywatelom wmawiano wówczas, że wszelkie transakcje finansowe, mające miejsce przy przekształceniach własnościowych, musiały być bezwzględnie tajne. W ten sposób ówcześni rządzący -namaszczeni przy Okrągłym Stole w 1989 roku – bezkarnie sprzedawali, a raczej wyprzedawali za bezcen majątek narodowy, nie informując społeczeństwa, do kogo trafiają te dobra i ile za nie zapłacono. Koronnym argumentem ówczesnych „reformatorów” było stwierdzenie, że nie ma innej drogi na polepszenie bytu narodu, jak pełna prywatyzacja gospodarki narodowej. Politycy i sprzyjające władzy media głosiły więc, że jedynym wyjściem z kryzysu jest dokonanie zdecydowanego zwrotu w kierunku liberalnym. Ideą gospodarki liberalnej zachłystywano się wręcz, konsekwentnie przekonując do tego szalonego pomysłu umęczone i zdezorientowane społeczeństwo.

Głównym rządowym programem gospodarczym pozwalającym na osiągnięcie tego wzniosłego celu (a czego konsekwencją była m.in. wyprzedaż na szybko majątku narodowego), miał być osławiony półroczny plan Balcerowicza, którego założenia po dziś dzień praktycznie są realizowane.

Według różnych nieoficjalnych obliczeń – bo oficjalnych albo nie ma, albo są nieujawnione – Polska straciła na tej „pierestrojce” od pół biliona do dwóch bilionów dolarów. Dług Gierka z lat 70-tych ubiegłego wieku przedstawia się na tym tle jak zwykłe kieszonkowe.

Następnie forsowana była przez rządzących idea wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. Tu znowu nikt się nie zastanawiał, nie obliczał i nie kalkulował. Znowu „nie było innego wyjścia”.

Strategiczna decyzja o akcesji Polski do UE, dokonanej w 2004 roku, została podjęta jednomyślnie przez prawicę i lewicę. Mało tego, oba te ugrupowania prześcigały się, które z nich dostąpi „zaszczytu” podpisania unijnego traktatu. Rzeczowych i rzetelnych negocjacji z biurokracją unijną nie było – miały miejsce tylko pertraktacje polityczne utrzymane w duchu jednomyślności ideologicznej, nakazującej podporządkowanie Polski biurokratycznym strukturom unijnym.

Trzeba tu zaznaczyć, że społeczeństwo polskie nie sprzeciwiało się nigdy budowie wspólnej Europy. Wątpliwości budziły jednak zawsze ideologiczne fundamenty UE, społeczno-gospodarcza dominacja Niemiec i miejsce, jakie Polsce wyznaczono w tym unijnym supermocarstwie.

„Wepchnięcie” Polski do Unii Europejskiej pozwoliło zasłonić wszystkie bieżące korupcyjne afery prywatyzacyjne, do których doprowadziły tzw. władze i reformatorzy w pierwszych latach polskiej niepodległości. Te elity polityczno- ekonomiczne zdążyły się w międzyczasie ustabilizować, a ich „machloje”poszły w niepamięć.

Ciekawe jest to, że w momencie akcesji Polski do UE stanowisko w tej sprawie ówczesnej prawicy, reprezentowanej wtedy przez partie PiS i PO, było tożsame ze stanowiskiem lewicy (SLD). Potwierdza to, iż standardem na polskiej scenie politycznej stał się w ostatnich latach praktyczny brak ideologicznych różnic między lewicą i prawicą. Wszystkie przynależne tam ugrupowania de facto nie prowadzą ze sobą sporów ideologicznych, lecz jedynie nieustanną walkę o władzę, czyli dominację w społeczeństwie. Podział na lewicę i prawicę to fikcja i propaganda, mająca służyć „zamydleniu oczu” społeczeństwu polskiemu i całemu światu, co ma na celu wzmacnianie mylnego przekonania, że w Polsce istnieje coś takiego jak ideologiczny pluralizm i tym samym są spełnione wymogi demokracji.

Poza tym podział ten jest potrzebny tzw. władzy – umożliwia bowiem politykom i mediom manipulowanie społeczeństwem.

Z reguły obowiązuje w Polsce zasada, że wybory wygrywa opozycja z tej racji, iż jest mniej skompromitowana skandalicznym rządzeniem w państwie. O tym, że aktualna opozycja poprzednio rządziła w tym samym stylu, co obecna partia rządząca, zdezorientowani obywatele zdążyli już albo zapomnieć, albo po prostu doszli do wniosku, iż nie mają innego wyjścia, jak wybrać politycznego konkurenta.

Elektorat znów oddaje głos na swoich „aktorów z kiepskiego teatru”, nabierając się za każdym razem. Niektórzy wyborcy może łudzą się, że tym razem wygrają inni – wolnościowcy, narodowościowcy albo jacyś „odłamcy” – tak jakby to miało zmienić sytuację w kraju na lepsze.

W rzeczywistości nie chodzi wcale o to, kto wygra wybory w Polsce i będzie rządzić przez najbliższe cztery lata. Problemem jest to, że w Polsce ukształtował się system rządzenia przez tzw. elity polityczne, a więc system, który nie ma nic wspólnego z pluralizmem demokratycznym. W tym systemie równolegle i bez większej styczności ze sobą funkcjonują z jednej strony tzw. władza, a z drugiej – społeczeństwo. Namiastki demokracji, jak wolne wybory, wolne media, trójpodział władzy, to tylko fasada dla manipulacji finansowych, wyprzedaży majątku narodowego i gonienia za „ochłapami” spadającymi z brukselskiego stołu.

Zasady demokratyczne w Polsce zostały w ostatnich latach jawnie naruszone.

Po pierwsze, równowaga władzy (legislatywa, egzekutywa, judykatura) została poważnie naruszona.

Po drugie, wolne wybory okazują się jedynie fikcją — wybiera się tzw. przedstawicieli już uprzednio wybranych przez partie polityczne.

Po trzecie, nie istnieją wolne media, za to doszło do medialnego pomieszania, nazywanego potocznie „pierwszym i drugim obiegiem

Tysiące urzędników blokują przedsiębiorczość, każda ustawa generuje niesamowite koszty. W Polsce mamy dzisiaj setki tysiące stron ustaw, na straży których stoją setki tysiące urzędników. Już w tej chwili wiadomo, że naszego budżetu na takie wydatki nie stać. Zapożyczamy się, emitujemy obligacje, spłacamy olbrzymie odsetki do zagranicznych banków. Brakuje natomiast pieniędzy na to, co najważniejsze: szkoły, infrastrukturę itd. Przez nadmiar regulacji prawnych i skomplikowane prawo zostajemy degradowani do roli biedaków i wasali innych bogatszych krajów.

Dzisiaj brakuje definitywnego odcięcia się od czasów PRL. Brakuje polityków, którzy mają głębokie zrozumienie tego, na czym polega polska racja stanu, i którym zależy na rozwoju gospodarczym kraju. Uniewinnia się osoby działające ze szkodą dla kraju, gospodarki i ludzi, ale zgodnie z prawem. To już zakrawa na absurd, obrazujący stan spustoszenia dokonujący się od lat w sumieniach Polaków.

Nie należy więc dziwić się, że wszystko, z czym mamy do czynienia, idzie w złym kierunku i prędzej lub później musi doprowadzić do gigantycznego konfliktu. Niekoniecznie wojny domowej, ale do konfliktu gospodarczego, kulturowego, społecznego czy nawet religijnego. Nasi politycy w swoich zachowaniach i działaniach kształtujących bieg wydarzeń niekiedy mocno przypominają aktorów z kiepskiego kabaretu. Aby o tym się przekonać, wystarczy czytać gazety i oglądać informacyjne programy telewizyjne – wyciągając przy tym własne wnioski.

Rządzenie państwem nie jest zabawą grzecznych dzieci w przedszkolu, ale szeregiem trudnych, skomplikowanych wyzwań wymagających wkładu intelektualnego, koniecznego do rozumienia funkcjonowania systemu politycznego, wyobraźni „szerokokątnej”, a nawet intuicji. Nie mówiąc już o doskonałej znajomości wszystkich praw rządzących psychologią i socjologią grup ludzi w różnych środowiskach, o zróżnicowanym poziomie intelektualnym.

Do tego potrzeba mądrości, przyrodzonej mądrości, siły człowieczeństwa i prawdziwego patriotyzmu, okazywanego nie tylko w dniach wielkich rocznic państwowych. Politykom polskim wyraźnie tego wszystkiego brakuje – nic więc dziwnego, że współczesna Polska wygląda tak jak wygląda: zróżnicowana, skonfliktowana i – nazwijmy rzecz po imieniu – otumaniona totalnie.

To rodzi pilną potrzebę pojawienia się nowego stylu rządzenia państwem, zakładającego włączenie szarej masy obywateli w szereg procesów społeczno- politycznych i odcięcie się od elitarnego i odgórnego sterowania krajem. Działania „kosmetyczne” typu dobra zmiana nie doprowadzą nigdy, nie łudźmy się, do gruntownej zmiany sposobu rządzenia w Polsce.

Odpowiedzialność polskich polityków

Jedną z przyczyn rozwoju polskiej połowicznej demokracji jest problem niedostatecznej odpowiedzialności polityków za sprawy kraju i jego rozwój. Odpowiedzialność nie jest niestety pojęciem obiektywnym, bywa różnie interpretowana, ale niestety skutki działalności, za którą dany polityk odpowiada, przede wszystkim znajdują odbicie w wymiarze społecznym, mimo iż posiadają wymiar zarówno polityczno-ekonomiczny, jak i moralny. W socjologiczno- politycznym ujęciu politycy ponoszą odpowiedzialność za swoje działania, które przynoszą im materialne lub inne zyski, jednak ich skutki mogą być w innych dziedzinach życia negatywne.

Podobne zjawisko obserwujemy obecnie w przypadku zmiany konstytucji lub wprowadzenia nowej ordynacji wyborczej. Politycy nie przejmują odpowiedzialności za państwo i naród, albo ją swoiście interpretują w aspekcie walki partyjnej i własnych partykularnych interesów.

Czy można jednak w tym kontekście oceniać osoby, których działania są całkowicie lub w pewnym stopniu pozbawione obiektywnej odpowiedzialności moralnej? I czy politycy muszą stosować własny kodeks etyczny, często chroniąc się w ten sposób przed odpowiedzialnością?

Otóż politycy odróżniają moralność subiektywną od obiektywnej.

Dla polityków moralność ma z reguły charakter subiektywny, bowiem jest ona związana z aktualną sytuacją polityczną i kalkulacjami wiodących ugrupowań politycznych w Polsce.

Ta wyrachowana kalkulacja nie pozwala politykom na zmianę konstytucji, nie mówiąc już o wprowadzeniu nowej ordynacji wyborczej lub „oddaniu” suwerenowi władzy w postaci bezpośrednio demokratycznych form współdecydowania. Funkcjonuje to na zasadzie wewnętrznego „kodeksu etycznego” ugrupowań politycznych i związanych z nimi grup interesów. Jeśli jednak dana sytuacja się zmienia, politycy automatycznie odwołują się do innych wartości etycznych, na których budują nową bazę na potrzeby maksymalizacji ich zysku – materialnego bądź politycznego. Nie uważają tego za destabilizujące lub niemoralne, liczy się jedynie zysk możliwy do osiągnięcia w danych warunkach polityczno-ekonomicznych.

Wszyscy beneficjenci systemu dopasowują się niejako automatycznie do tych zmieniających się warunków, kalkulując mniej lub bardziej stabilną płaszczyznę działania. Partie polityczne typu wodzowskiego w swoich działaniach określają własne reguły gry, które nazywają etycznymi, jeśli wszyscy beneficjenci i masa partyjna się ich trzymają. Ten element „etyczny” ma niewiele wspólnego ze społeczną i obiektywną etyką i odpowiedzialnością. Partie ustanawiają własny system wartości w sposób, który nie zawsze (albo rzadko) pokrywa się z realiami społecznymi i ekonomicznymi w państwie, w którym funkcjonują.

Dlaczego tak się dzieje?

W przypadku partii politycznych i organów władczych odpowiedzialność społeczna jest w pewnym sensie dobrowolna, rozumie się ją w aspekcie coraz częściej stosowanego w prawie międzynarodowym tzw. soft low.

To oczywiście tylko pogłębia odmienne pojmowanie zasad etycznych przez polityków z jednej strony i społeczeństwo z drugiej strony oraz potwierdza tezę o semidemokratycznym charakterze polskiego systemu politycznego. Dlatego ważny jest głos ogółu, np. w referendum ogólnonarodowym.

Decyzja podjęta w ramach referendum nie może być subiektywna — taka decyzja ma charakter uniwersalny w sensie etycznym i ogólnospołecznym.

Oczywiście, to najwyższe organy państwa winny określać i egzekwować reguły harmonizacji życia społeczno-politycznego z ekonomią, co pozwoli na znalezienie skutecznych rozwiązań w obszarach politycznym i społecznym. Ale jakie organy i jak wybierane? Na pewno nie poprzez system list partyjnych, zmuszający obywateli do kolektywnego kandydowania. Obecnie, zgodnie z partyjnym „kodeksem etycznym” w wydaniu soft, posłów wybierają liderzy partii politycznych.

Przy obiektywnym pojmowaniu moralności „reprezentanci Narodu” powinni być wybierani przez wyborców. Wydaje się to oczywiste – ale niestety tylko dla tych, którzy szlachetnie stawiają na pierwszym miejscu wrodzone człowiekowi zasady etyczne.

Wydaje się też oczywistym, że jakość życia obywateli zależy od odpowiedzialnych poczynań władzy. Każdy obywatel – w tym i polityk – winien mieć świadomość współodpowiedzialności za prawidłowe i etyczne funkcjonowanie trójkąta: społeczeństwo-państwo-gospodarka. Najwyższy chyba czas, aby w Polsce przezwyciężyć zjawisko społeczeństwa równoległego, funkcjonującego na zasadzie „my i wy”. Nie da się ukryć, że należy najpierw spojrzeć obiektywnie na kształt polskiego ustroju politycznego, co nie jest mocną stroną polityków w Polsce. Są tak zajęci walką polityczną, że brakuje im czasu na odpowiedzialne kierowanie polityką gospodarczą i społeczną państwa.

Demokracja, ale jaka?

Demokracja, jak się wielu może wydaje, nie jest ustrojem najdoskonalszym ze wszystkich, „ustrojem ponad ustrojami”, czymś nadanym z góry i stabilnym. Świadczyć o tym może fakt, że wyróżnia się kilka podstawowych form demokratycznego sprawowania władzy i tak naprawdę trudno wskazać tę najbardziej funkcjonalną i skuteczną. Wielu politologów uważa, że najlepszym ustrojem demokratycznym jest demokracja bezpośrednia w wydaniu szwajcarskim, ale i ta okazuje się w pewnej mierze dysfunkcjonalna. Poza tym sukcesy polityczne czy ekonomiczne danego państwa nie świadczą wcale o funkcjonalności albo dysfunkcjonalności panującego tam sposobu rządzenia.

Najbardziej efektywną formą demokracji — z tym zgodzą się wszyscy – jest sposób zarządzania państwem, który jest najbliższy obywatelom i wciąga ich w proces decyzyjny zarówno na szczeblu ogólnokrajowym, jak i lokalnym.

Nie ma jednak na świecie idealnej demokracji – każda z jej form wymaga ustawicznych poprawek i korekty. Demokracja jest systemem labilnym, ciągle wymagającym obrony w obliczu narastających zagrożeń oraz alternatyw ponowoczesnego świata. Na pewno nie jest ona „ustrojem ponad ustrojami”. Na przykład system prezydencki w USA pozostawia wiele do życzenia, podobnie jak prezydencko-premierowski sposób rządzenia we Francji, kanclerski w Niemczech albo bezpośrednio-demokratyczny w Szwajcarii.

Istotne jest, aby odpowiednio i skutecznie egzekwować założenia leżące u podstaw danej formy demokracji, co pośrednio wiąże się z doświadczeniami państwa, jego historią, sytuacją geopolityczną i stopniem rozwoju społeczeństwa obywatelskiego.

Aktywne uczestnictwo obywateli w procesie politycznym oraz sprawnie działające instytucje państwowe i lokalne to bez wątpienia dwa najważniejsze kryteria oceny funkcjonalności (lub dysfunkcjonalności) danej formy czy typu demokracji.

Każda forma demokracji powinna przyczyniać się do rozwiązywania konfliktów międzyludzkich, bowiem demokracja i konflikt są zjawiskami silnie ze sobą związanymi. Pożądanym oddziaływaniem instytucji demokratycznych jest ustawicznie dążenie do rozwiązywania owych konfliktów w ramach szeroko pojętej kultury politycznej.

Pojęcie kultury politycznej wiąże się z ideą społeczeństwa obywatelskiego, pozostającego w symbiozie z funkcjonalnością demokracji. Wydaje się, że optymalnym jest takie ujęcie społeczeństwa obywatelskiego, które odnosi się do sfery społecznej, gospodarczej i politycznej jako form aktywności w procesie polityczno-decyzyjnym. Zaś kultura polityczna jest w tym kontekście ogółem postaw, wartości i wzorów zachowań dotyczących wzajemnych stosunków rządzących i obywateli. Społeczeństwo obywatelskie i kultura polityczna są więc ze sobą nierozerwalnie powiązane.

Trójkąt społeczeństwo-państwo-gospodarka powinien mieć swoje umocowanie w założeniach ustawy zasadniczej, która stanowi prawo praw i stoi (albo powinna stać) ponad innymi aktami prawnymi.

Aktualnie istniejąca Konstytucja RP została uchwalona w 1997 roku pod koniec kadencji rządów socjaldemokracji. Moment legislacyjny był dla socjalistów wymarzony, bowiem od grudnia 1995 roku urząd prezydenta sprawował nie kto inny jak postkomunista, lider partii SLD Aleksander Kwaśniewski.

W referendum konstytucyjnym zapytano obywateli jedynie o projekt konstytucji przyjęty przez ówczesną lewicową większość parlamentarną. Wzięło w nim udział zaledwie 43 proc. obywateli, z czego tylko 53 proc. opowiedziało się za przyjęciem konstytucji. Było to niespełna 6,5 mln uprawnionych do głosowania. Trudno zatem powiedzieć, że konstytucja odzwierciedla poglądy przeważającej większości obywateli na państwo. Z pewnością przeciętna książka kucharska jest logiczniej opracowana i sformułowana, aniżeli aktualna polska ustawa zasadnicza.

Nowa konstytucja z 1997 roku nie rozwiązywała wielu trudności, do tego prowadziła wiele niejasności prawnych i legislacyjnych. Prawodawcy nie ustosunkowali się do kwestii braku suwerenności Polski w okresie PRL, roli aparatu represyjnego czy współpracy wielu agend państwowych ze Związkiem Sowieckim. Nie podjęto problemów polonijnych, w związku z pozostawaniem wielu obywateli poza granicami kraju, wywłaszczenia mienia, odbierania obywatelstwa i wielu innych.

W Konstytucji RP pojawiają się jedynie wzmianki o „demokracji bezpośredniej”, która jednak sterowana jest odgórnie, stąd wszelkie „demokratyczne” decyzje podejmuje się w partyjnym Sejmie.

Historia nauczyła nas, że konstytucja Polski winna odpowiadać swoim czasom. Dzisiejsza ustawa, pisana na miarę Polski XXI wieku, wymaga poważnych zmian. Powinna dać instrumenty prawne do prowadzenia własnej suwerennej polityki i zachowania bezpieczeństwa oraz współdecydowania obywateli o losie państwa.

Istotne jest także ukonstytuowanie wpływu obywateli na proces decyzyjny w państwie polskim. I tu otwiera się szansa na wprowadzenie do konstytucji zapisów dotyczących wiążącej roli referendum jako decyzyjnej formy wyrażania woli obywateli i kontroli społecznej oraz praktyki inicjatywy obywatelskiej – generującej referendum.

Nowa ustawa zasadnicza powinna otworzyć obywatelom drogę do współdecydowania o losach państwa.

Sprawowanie władzy i jej utrzymanie w Polsce kłóci się z zasadami etycznymi, ponieważ sprowadza się do dominacji rządzących nad rządzonymi. Politycy określają poniekąd sami swoje własne wymogi „etyczne” i swój własny kodeks postępowania. Czy jednak krętactwo, matactwa finansowe i nagminna korupcja są wyrazem godnej naśladowania postawy etycznej albo moralności? Spójne i utrwalone reguły postępowania w ramach oddolnej demokracji przyczyniłyby się bez wątpienia do wykrystalizowania wzorca etycznego w oparciu o wartości chrześcijańskie, do których przede wszystkim odwołują się Polacy. Ustawa zasadnicza winna stać na straży prawa do życia i własności oraz współdecydowania obywateli w sprawach, które ich bezpośrednio dotyczą.

Dlaczego demokracja oddolna?

Wprowadzenie elementów oddolnej demokracji w naszym kraju wydaje się bardzo proste – wszystko leży w zasięgu ręki. Przyjrzyjmy się, jakby to mogło – jak i powinno – wyglądać w przyszłości. Punktem wyjścia dla wprowadzenia instrumentów rzeczywistej demokracji oddolnej w Polsce jest słynny art. 4 Konstytucji RP:

„1. Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.

2. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio”.

Użyte słowo „bezpośrednio” ma tutaj ogromne znaczenie, bowiem sugeruje oddolne współrządzenie państwem – przez obywateli dla obywateli.

Najważniejszym elementem demokracji bezpośredniej, a więc takiego typu ustroju demokratycznego, w którym obywatele współuczestniczą w podejmowaniu ważnych decyzji, jest referendum, czyli głosowanie ogólnokrajowe. Wszyscy zgodzą się z tym, że referendum jest narzędziem kontroli władzy, kształtowania ustroju i wyrazem woli społeczeństwa. Konstytucja z 1997 roku przewiduje co prawda przeprowadzenie referendum, lecz nie na wniosek obywateli, co byłoby na wskroś normalne, lecz Sejmu bądź prezydenta za zgodą Senatu. Powstaje więc klasyczne „koło młyńskie”, bowiem tego rodzaju referendum nie ma nic wspólnego z demokracją oddolną, wywodzącą się od obywateli, a więc od faktycznego suwerena polskiego państwa.

Aby mogło dojść do referendum, inicjatywa zmiany winna wyjść od społeczeństwa, które zna najlepiej swoje problemy i bolączki.

Głosowanie ogólnokrajowe winno w następstwie przeprowadzonej oddolnie inicjatywy doprowadzić do zmiany danej ustawy bądź zapisu w konstytucji. Jeśli chodzi o zmianę ustawy, bodźcem do przeprowadzenia referendum na wzór szwajcarski powinno być weto ludowe, a więc pewna forma protestu wobec istniejącej już ustawy lub chęć wprowadzenia nowej ustawy. W

Szwajcarii weto obywatelskie – jako instrument, który ma na celu wprowadzenie nowej ustawy bądź odrzucenie ustawy już istniejącej – dochodzi do skutku na żądanie 50 tys. obywateli. Proporcjonalnie, takie weto ludowe mogłoby zaistnieć w Polsce na żądanie 250 tys. obywateli. Należałoby ustalić okres na zebranie podpisów, np. 180 dni. Następstwem weta powinno być referendum na zasadzie odpowiedzi na pytanie: tak albo nie, bez progu procentowego, którego decyzja byłaby wiążąca. Dlaczego bez progu procentowego? Bowiem próg procentowy to bariera, a każda bariera jest zaprzeczeniem demokracji. Poza tym nikt nikomu nie zabrania brać udziału w referendum. Kto nie idzie do urny, głosuje również, ale pasywnie, akceptując biernie wynik referendum.

Podobnie jest z inicjatywą obywatelską, która powinna mieć charakter inicjujący zmianę zapisu lub wprowadzenie nowego zapisu do ustawy zasadniczej. Ten instrument demokratyczny, podobnie jak weto obywatelskie, generowałby referendum, w którym obywatele mogliby się wypowiedzieć również na zasadzie za albo przeciw. W Szwajcarii inicjatywa obywatelska dochodzi do skutku na żądanie 100 tys. obywateli – w Polsce wymagana liczba podpisów pod wnioskiem inicjatywnym winna więc porównywalnie wynosić 500 tys. Realistyczny okres na zbieranie podpisów mógłby wynosić 18 miesięcy. W przypadku opowiedzenia się przez głosujących za wprowadzeniem zmian, rząd, jako organ wykonawczy, miałby pewien okres czasu, np. 1 rok na wprowadzenie zmian.

Reasumując należy stwierdzić, że referendum jest najważniejszą formą demokracji bezpośredniej, w której społeczeństwo decyduje w ważnych dla państwa sprawach. Aby w ogóle mogło do niego dojść, potrzebne jest zainicjowanie przez społeczeństwo określonych zmian ustawowych bądź konstytucyjnych. Tymi formami inicjującymi są proponowane przeze mnie weto obywatelskie (szczebel ustawy) oraz inicjatywa obywatelska (szczebel konstytucji). Są to instrumenty demokracji bezpośredniej, których następstwem jest i musi być bezprogowe i wiążące referendum.

Zmiana układu sił w polskim systemie politycznym

Taka nowa konstelacja polityczna spowoduje przeniesienie decyzyjnego środka ciężkości z organów partyjno-państwowych w kierunku społeczeństwa obywatelskiego.

Po pierwsze, dochodzi do osłabienia wszechmocnego i partyjnie wybieranego Sejmu, który musi się liczyć z siłą i potencjałem naturalnej opozycji, jaką staje się społeczeństwo/elektorat.

Społeczeństwo przejmuje po części funkcję decyzyjną, ale wbrew pozorom nie ona jest najważniejsza. Dużo ważniejsza staje się funkcja kontrolna obywateli, którzy z dużą wrażliwością reagują na wszelkie posunięcia i decyzje parlamentu i rządu. Sejm i Senat nie mogą w tych warunkach odgrywać nadal roli „niekoronowanych królów”. Mają świadomość tego, że każda uchwalona przez te organy ustawa może zostać zawetowana przez elektorat. Również rząd staje się ostrożniejszy w swoich posunięciach. Społeczeństwo „nie śpi, lecz czuwa”, kontrolując poczynania najwyższych organów państwa.

Przeciwnicy demokracji bezpośredniej zarzucają często temu systemowi politycznemu osłabienie roli parlamentu. Paradoksem w polskich uwarunkowaniach politycznych jest to, że właśnie o to chodzi – o osłabienie wszechmocnej roli partyjnego parlamentu. Posłowie i senatorowie muszą reprezentować interesy swoich wyborców i konsultować się z nimi – w przeciwnym razie „lud sięgnie po swoją broń”: weto lub inicjatywę. Parlament staje się, bo musi się stać, bardziej obywatelski.

Po drugie, niezadowolenie społeczeństwa lub jego poszczególnych ugrupowań nie musi się przejawiać w demonstracjach ulicznych, marszach i publicznych protestach. Inicjatywa obywatelska i weto obywatelskie to najskuteczniejsze metody protestu – usankcjonowanego prawnie, pokojowego i umocowanego w systemie politycznym. Społeczeństwo, świadome posiadania tych instrumentów w swoim ręku, staje się bardziej odpowiedzialne za sprawy państwa i narodu i bardziej obywatelskie.

Po trzecie, w demokracji oddolnej dochodzi również do osłabienia roli partii politycznych – obywatele nie muszą „stawiać” na którąś z nich, aby się ponownie rozczarować, bo sami współdecydują. Przynależność partyjna przestaje być atrakcyjna, gdyż pojawiają się inne możliwości wpływu na decyzje instytucji państwowych. Dzięki praktyce weta obywatelskiego, inicjatywy obywatelskiej i referendum następuje zdezawuowanie roli wiodących partii masowych typu wodzowskiego. Krótko mówiąc, przywódcze partie tracą monopol na władzę absolutną, pozwalający im na dominację nad narodem, gdyż władza ta de facto należy do społeczeństwa obywatelskiego, czyli suwerena.

Po czwarte, rządowi w demokracji oddolnej nadaje się taki charakter, jaki powinien mieć, a więc nie władczy, ale wykonawczy. Do jego zadań należy między innymi sprawne i zgodne z obowiązującym prawem przeprowadzanie referendum i wdrażanie w życie publiczne wyników głosowań ogólnokrajowych (ustaw, zmian konstytucji).

Po piąte, świadomość współrządzenia wyzwala w społeczeństwie pozytywną energie, a to dzięki poczuciu współodpowiedzialności nie tylko za przyszłe losy kraju, ale także za bieżąca politykę. Zjawisko to sprawia, że dotąd potulna i skłonna do letargu część narodu czuje się doceniana, potrzebna i zainteresowana polityką. Rozwija się społeczeństwo w pełni obywatelskie i uczestniczące. Proces politycznej socjalizacji społeczeństwa przybiera pozytywny kierunek. Debaty przedreferendalne są rzeczowe, a nie ideologiczne. Nie może być inaczej, bowiem obywatele głosują we własnym interesie, znając najlepiej swoje problemy i bolączki, a nie na rzecz partii politycznej. Funkcjonuje to na zasadzie: „mów mi tam, ja i tak wiem lepiej, czego potrzebuje”.

Po szóste, proces decyzyjny jest dłuższy, ale pozwala ograniczyć ilość „produkowanych” ustaw. Co więcej, konstytucja odzyskuje swoje należne i kluczowe znaczenie jako ostoja praw i obowiązków.

Podsumowanie

Czy wprowadzenie instrumentów demokracji bezpośredniej w Polsce to utopia czy szansa na lepszą przyszłość dla milionów Polek i Polaków?

No cóż, przykra prawda jest taka, że do stracenia mamy niewiele, a do zyskania ustrój prawdziwie demokratyczny, w którym obywatel przestaje być pionkiem na szachownicy, na której swój mecz rozgrywa cała plejada skłóconych, ale przede wszystkim nieudolnych graczy.

Wybrane instrumenty oddolnej demokracji (referendum, inicjatywa obywatelska i weto obywatelskie) przyniosłyby niewątpliwie szanse na bardziej funkcjonalny proces decyzyjny w Polsce i kontrolę obywateli nad poczynaniami polityków.

Z czasem ukształtowałoby się społeczeństwo obywatelskie, a więc społeczeństwo uczestniczące, zsocjalizowane politycznie, pragmatyczne i zaangażowane. Bez aktywnego społeczeństwa obywatelskiego prawdziwa demokracja nie ma szans na przetrwanie i vice versa – bez rzeczywistej, oddolnej demokracji nie rozwinie się nigdy społeczeństwo obywatelskie.

Należałoby też skończyć w Polsce z dyskusją na temat dawania, dzielenia i odbierania władzy. Nikt w demokratycznym państwie nie ma przywileju absolutnego posiadania władzy, oprócz suwerena, czyli społeczeństwa obywatelskiego.

Istotne jest tu uświadomienie obywateli, że może być inaczej i przede wszystkim – lepiej.

Potrzebna jest ewolucja zamiast rewolucji, polegająca na uświadomieniu sobie faktu, że Polska jest naszą wspólną własnością.

Zmiana gabinetów rządowych czy nawet zwycięstwo partii opozycyjnej w kolejnych wyborach nie poskutkuje wyrugowaniem polskiej semidemokracji. Ten wadliwy system funkcjonuje stabilnie od 30 lat. Pytanie, jakie się tu nasuwa na usta, brzmi: jak długo jeszcze? Nie chodzi tu – nawet wbrew pozorom – o szukanie „dobrych” polityków i potępianie „złych”. Bardziej chodzi o zaproponowanie uproszczonej konstrukcji teoretycznej, mającej na celu ukazanie głównych możliwości wyboru i wyzwań stojących przed gremiami decydującymi o kształcie polskiej polityki. Zarówno z punktu widzenia teoretycznego, jak i w świetle obserwacji doświadczeń wydaje się nie budzić wątpliwości teza o konieczności odrzucenia a priori prostych przeciwstawieństw typu „albo liberalny parlamentaryzm, albo demokracja oddolna”. W praktyce bowiem nie da się jednoznacznie ocenić poszczególnych decyzji politycznych jako tylko funkcjonalnych bądź tylko dysfunkcjonalnych. W rachubę wchodzi także formuła, którą kolokwialnie określam jako „zarówno to, jak i to”. To właśnie ta formuła, nacechowana dialogiem i kompromisem, powinna sprawdzić się w praktyce procesu polityczno-decyzyjnego polskiego państwa. Przedstawiony model systemu politycznego z uwzględnieniem zasad oddolnej demokracji w Polsce nie ma bynajmniej na celu całkowitego przejęcia szwajcarskiego modelu rządzenia państwem. Sugeruje jedynie możliwy mariaż form demokracji parlamentarnej z formami demokracji bezpośredniej. Byłby to więc system komplementarny, w którym obywatele posiadaliby większą kontrolę nad ich własnością: polskim państwem.

Prof. Mirosław Matyja

Polish University Abroad / Londyn

Kasia demokracjawybory
Read the full article – wolna-polska.pl

Leave a Comment